Powietrze, światło słońca, woda, pokarm to podstawowe składniki bez których życie na ziemi jest niemożliwe – tak nas nauczono, to nam przekazano – uznaliśmy, że to pewnik.
Z czasem uzależniliśmy się od nowych elementów rzeczywistości: kina, telewizji, radia.... Z czasem to one, sztucznie wytworzone składniki, jak mówimy – wyniki rozwoju technologicznego – stały się filarem istnienia na planecie. Z czasem staliśmy się konsumpcyjną masą, uzależnioną od "spożywania" – spożywania wszelkiego.
Z natłoku oferowanych produktów, tych dla duszy i tych dla ciała, nieraz nie potrafimy, albo nie chcemy wybrać. Wtłaczamy więc w siebie, może nieświadomie, papkę spożywczo-medialnej rzeczywistości. Poważnie – spożywczo-medialnej, a wszystko sprowadza się do jednego: do "trawienia".
Z telewizora wypływają na nas przepyszne ("odżywcze") batony, ciasta (o fantastycznej konstrukcji), chrupiące chipsy (zastępujące wszystkie, nawet najgłębsze popędy) i soki (najnaturalniejsze z naturalnych), trunki (bez których nie ma "wybacz") i napoje (o ponad ziemskich właściwościach). Wraz z pożywieniem ("medialnie" narzuconym) przyjmujemy całą resztę: bawimy się gdy nam każą, buntujemy się gdy należy, płaczemy gdy inni płaczą. Patrzymy, czytamy, słuchamy i "jemy", "jemy", "jemy"... Czasem w nagłym porywie samoświadomości mówimy "nie", ja wybieram inność. I co? Mam wrażenie, że tak się nie da, że widmo wykreowanej rzeczywistości, jest tak ogromne, że nie sposób od niego umknąć. Ponieważ "inność", "indywidualność" też w rezultacie okazuje się "modą".
Konsumpcyjność zawładnęła nami, zawładnęła codziennością. Jest na tyle mocna, na tyle wszechwładna, że każdą nowość od razu przybiera w swoje ubrudzone łaszki. I nie podziała tu żaden z doskonałych proszków, nieprzyjemnego zapachu "po spożyciu" nie usunie nawet najlepsza pasta do zębów. Mało – tym problemom nie zaradzi nawet reality show, choćby o "najciekawszej" koncepcji.