Ptak_Waw_CTR_2024
TSW_XV_2025

Małe rybki, duży biznes, czyli azjatycki handel rybami i owocami morza wart miliard dolarów

5 stycznia 2016

 W Hongkongu, gdzie patrząc w niebo widzimy piętrzące się do góry drapacze chmur, na piętnastym piętrze jednego z budynków przemysłowych, w ogromnych zbiornikach pływają tysiące rzadkich rybek, mieniących się w sztucznym świetle lamp UV.

Te niezwykłe żyjątka w normalnych okolicznościach mieszkają tysiące kilometrów dalej, w rafach koralowych. Tu jednak znalazły się w jednej z najbardziej zaludnionych metropolii świata i wykarmić mają miejscową ludność, która konsumuje 3,6 razy więcej owoców morza, niż robią to przeciętni mieszkańcy naszego globu.

Małe, kolorowe rybki żyjące wśród koralowców, sprzedawane żywe, mają ogromną wartość w Chinach, gdzie trafiają na stoły podczas świątecznych uroczystości i na przyjęciach biznesowych. W zeszłym tygodniu podczas kolacji z okazji Chińskiego Nowego Roku jedna taka rybka mogła kosztować nawet 130 dolarów.

Ale nawet tony tych małych, barwnych rybek pływających w ogromnych zbiornikach ośrodka OceanEthix nie są w stanie nasycić wciąż rosnącego rynku w Hongkongu i w Chinach, który każdego roku wart jest około miliarda dolarów.

- Nikt tak naprawdę nie zna do końca rozmiarów tego rynku – mówi Lloyd Moskalik, dyrektor OceanEthix, który sugeruje, że czarny rynek może być równie duży, jak dane podawane oficjalnie.

- Mamy pięciu hurtowników i każdy z nich w tygodniu może wziąć dwie lub trzy tony ryby zwanej Plectropomus leopardus – to około dwa tysiące ryb. W samym Hongkongu może być od 30 do 50 hurtowników, którzy zajmują się tym samym, więc może to dać wam wyobrażenie o tym, jak duży to rynek.

Turkusowe wody znane jako Trójkąt Koralowy (z ang. Coral Triangle), znajdujące się w rejonie południowo-wschodniej Azji, znane są z największej różnorodności zwierząt morskich na świecie. To właśnie stamtąd pochodzi większość rybek pływających w akwariach, które znaleźć możemy w Hongkongu, jak i w różnych miejscach w Chinach.

Jednak niekontrolowane rybołówstwo, napędzane przez wciąż rosnące zapotrzebowanie i wysokie ceny, sprawia, że gatunki, takie jak Plectropomus leopardus, oraz same rafy znalazły się w poważnym niebezpieczeństwie. 

- Popyt na żywe ryby z gatunku Plectropomus leopardus zupełnie przerasta możliwości dostaw. Jeśli zapotrzebowanie pozostanie na tym samym poziomie, za trzy do pięciu lat nie zobaczymy już tego gatunku w naturalnych dla niego warunkach – ostrzega Moskalik.

Miasto Taytay na wyspie Palawan na Filipinach to mikrokosmos handlu, który odbywa się w tym regionie. Z wód wokół zatoki wyławia się obecnie tak dużo ryb, że handel nimi stanowi 70 procent krajowego eksportu. Międzynarodowa organizacja ekologiczna WWF (World Wildlife Fund) ostrzega, że tamtejsze zasoby Plectropomus leopardus  już są bliskie wyczerpania.

Organizacja ta, przy współpracy z Radą Palawan oraz w oparciu o strategię filipińskiego rządu dla Trójkąta Koralowego, próbuje zamienić tysiące miejscowych rybaków w „udziałowców” lokalnych zasobów, uświadamiając im konsekwencje nielimitowanego rybołówstwa.

Stojąc w cieniu ogromnego znaku z nazwą miasta (podobnego do tego, jaki zobaczyć możemy na wzgórzach Hollywood), były burmistrz Taytay, Roberto "Tito" Rodriguez, mówi, że teraz nielegalny handel i tak został zdecydowanie ograniczony.

Rodriguez jest nawróconym obrońcą środowiska, który zna wartość rybołówstwa dla miejscowej gospodarki i mówi, że w ciągu ostatnich kilku lat 90 procent tamtejszych rybaków zaczęło prowadzić połowy w sposób legalny.

Wiele osób jest jednak przekonany, że nielegalny połów został ograniczony głównie dlatego, że w miejscowych wodach coraz trudniej o pożądane ryby.

Merleen Gabuco, mieszkanka rybackiej wioski w rejonie zatoki Taytay, mówi, że teraz połów zajmuje trzy dni, a kilka lat temu trwał zaledwie kilka godzin. Za jedną rybę Plectropomus leopardus może ona dostać około 40 dolarów, ale ryba ta potrzebuje kilku miesięcy, by osiągnąć rozmiar odpowiedni do sprzedaży.

Jak podaje organizacja World Wildlife Fund, oficjalny połów żywych ryb prowadzony na rafach w rejonie wyspie Palawan wynosił w 2007 roku 700 ton i spadł do poziomu 400 ton w 2009 roku. Mavic Matillano, badacz pracujący dla WWF na wyspie Palawan, szacuje natomiast, że co roku można łapać maksymalnie 140 ton ryb, aby zachować równowagę. Podkreśla też, że zaledwie 31 procent miejscowych raf zachowało dobrą formę.

Poza wymieraniem raf, których przyczyną były wyższe niż zwykle temperatury odnotowywane w ostatnich latach, Taytay musi także stawić czoła niszczącym i nielegalnym technikom połowu. Rybacy muszą przestać korzystać z materiałów wybuchowych i cyjanku, co powoduje zniszczenie raf koralowych w rejonie Trójkąta Koralowego.

Jak mówi Hernan Fenix, który jest przedstawicielem władz zajmujących się lokalnym rybołówstwem, obecnie coraz rzadziej można usłyszeć odgłosy eksplozji, ale trudno ocenić ilość cyjanku używanego przez rybaków w tutejszych wodach. Nie ma wyraźnych śladów zatrucia ryb, ale niektóre koralowce są już zupełnie martwe.

Niestety trudno zmusić miejscowych rybaków do wykorzystywania bardziej zrównoważonych dla środowiska sposobów połowów. Choć utworzono strefy ochronne, które obejmują około 10 procent łowisk w rejonie zatoki Taytay, brak odpowiednich metod ochrony prowadzi do nielegalnego plądrowania tych terenów.

Matillano przyznaje, że jeden z mieszkańców podejrzany był o wyłowienie dwóch ton ryby w ciągu trzech nocy. Nie można go było jednak postawić przed sądem, ponieważ nie znaleziono żadnych dowodów przeciwko niemu. Jedynym potwierdzeniem przestępstwa mógł być tylko nowy samochód, który kupił kilka tygodni później.

Wracając do Hongkongu, wspomina się tam o potrzebie prowadzenia połowów w sposób zrównoważony, ale przy tak ogromnym zapotrzebowaniu na kolorowe rybki większość osób – klientów, dostawców i restauratorów – zachowuje obojętność.

Pomimo ogromnych wysiłków ze strony takich organizacji, jak WWF, „zrównoważony rozwój nie jest istotnym problemem dla większości mieszkańców Hongkongu” – mówi Melinda Ng, dyrektor ds. sprzedaży i marketingu w Worldwide Seafood.

Naciski ze strony organizacji ekologicznych oraz ich klientów dwa lata temu zmusiły firmę Worldwide Seafood do zakończenia sprzedaży ryby z gatunku Plectropomus leopardus, która pochodziłaby z południowowschodniej Azji, ale i tak niełatwo ustalić, czy pozyskiwany towar łowiony jest w sposób zrównoważony dla środowiska.

Oficjalnie około 40 procent ryb sprzedawanych na rynku hurtowym Aberdeen w Hongkongu łapanych jest w ich naturalnym środowisku, ale w rzeczywistości sprzedawcy nie muszą posiadać żadnych certyfikatów świadczących o pochodzeniu dostarczanego towaru.

Wai Kit Chen, zastępca kierownika rynku, na którym każdego dnia pojawia się 35 ton ryb i owoców morza, mówi, że nigdy nie słyszał o połowach z wykorzystaniem cyjanku.

Innowacyjne rozwiązania, stosowane na przykład przez ośrodek OceanEthix, mogą stanowić częściowe rozwiązanie dla tego problemu i mogą pozwolić na zachowanie w menu ryby takiej jak Plectropomus leopardus. Niektórzy restauratorzy idą jeszcze krok dalej i unikają umieszczania w swoim menu żywych rybek. Być może takie nastawienie pomoże uchronić przed zniszczeniem dziką rafę w miejscach takich, jak zatoka Taytay.


POWIĄZANE

Główny Inspektorat Sanitarny wydaje coraz więcej ostrzeżeń publicznych dotyczący...

Uprawa soi przy wsparciu technologii – ciekawy kierunek dla polskich rolników Ar...

Najnowsze dane GUS pokazały zaskakująco wręcz dobre dane na temat aktywności dew...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę