Chorym na raka odbiera się szansę na dłuższe życie. Winne jest Ministerstwo Zdrowia, które zwleka z rozpatrywaniem wniosków o import najskuteczniejszych leków.
Pan Kazimierz, emeryt z Bartoszyc, cztery miesiące czekał na oxaliplatynę -
zagraniczny lek, bardzo skuteczny w leczeniu raka jelita grubego. Przez ten czas
jego stan zdrowia znacznie się pogorszył.
- Mam już przerzuty na
wątrobę, jestem osłabiony - mówił dwa miesiące temu, gdy opisywaliśmy
długie kolejki po zagraniczne leki onkologiczne, sprowadzane na tzw. import
docelowy. - Wątpię, że jeszcze coś mi pomoże.
- Gdyby pacjent otrzymał lek wcześniej, jego skuteczność byłaby dużo wyższa - zapewnia dr Agnieszka Jagiełło-Gruszfeld, ordynator oddziału chemioterapii Samodzielnego Publicznego Zespołu Pulmonologii i Onkologii w Olsztynie. - Niestety, teraz nie możemy go już uratować.
Na zagraniczne leki trzeba tak długo czekać, bo lista tych, którzy muszą
wyrazić zgodę na import, jest niezwykle długa: lekarz prowadzący, dyrektor
szpitala, konsultant wojewódzki ds. onkologii klinicznej, Ministerstwo Zdrowia i
wreszcie NFZ. Na koniec lek musi zostać sprowadzony przez hurtownię.
-
Cała procedura trwa kilka miesięcy, a zwykle pacjenci czekający dłużej niż
dwa miesiące umierają... - załamuje ręce dr Jagiełło-Gruszfeld. - Już kilka
osób w tym roku zmarło, zanim doczekało się na sprowadzane z zagranicy leki.
Najdłużej, około miesiąca, wniosek leży w Ministerstwie Zdrowia.
Zapytaliśmy Ministerstwo Zdrowia, czy nie mogłoby skrócić czasu rozpatrywania wniosków. Mimo że prosiliśmy o jak najszybszą odpowiedź, przesłano nam ją dopiero po trzech tygodniach: Czas oczekiwania na akceptację zapotrzebowania przez Ministra Zdrowia wynika z ilości wpływającej korespondencji. Podejmowane są działania, aby ten czas maksymalnie skrócić. Jakie? Tego już się nie dowiedzieliśmy. Czytamy też, że w sytuacjach niecierpiących zwłoki zapotrzebowanie może być przekazane faksem lub przy pomocy nośników elektronicznych i jest ono natychmiast realizowane.
- Ministerstwo wymaga oryginalnych pieczątek i podpisów konsultanta i dyrektora. Musielibyśmy je skanować, a nie mamy do tego sprzętu - kwituje ordynator chemioterapii.