Jeszcze długo po trzydziestce działacz ludowej młodzieżówki, aktywny zwłaszcza przy uwłaszczaniu się na majątku tej organizacji, obyty w partyjnych gierkach, skuteczny, umiejący zadbać o siebie i towarzyszy, no i niewylewający za kołnierz - pisza Adam Kruczek w portalu NaszDziennik.pl.
Cios w imperium
Pod koniec maja br. poseł PSL Jan Bury po raz kolejny trafił do agencyjnych newsów, gdy wzorem skandalisty z Lublina wyzwał od politycznych prostytutek dwóch radnych województwa podkarpackiego z klubów PSL i PO, którzy zagłosowali na Władysława Ortyla z PiS jako nowego marszałka.
Wybór ten oznaczał rozbicie dotychczasowej koalicji PO, PSL i SLD w sejmiku wojewódzkim i dojście do władzy PiS, które zresztą wygrało dwa i pół roku temu wybory samorządowe na Podkarpaciu, ale do absolutnej większości zabrakło mu właśnie dwóch głosów. Wtedy to Bury do spółki z regionalnymi szefami PO i SLD namaścił na marszałka swojego człowieka, sławnego dziś na całą Polskę Mirosława Karapytę, któremu niedawno prokuratura postawiła zarzuty korupcyjne. To właśnie jego miejsce zajął były już senator Ortyl.
Zanim to się stało, w sejmiku podkarpackim doszło do innego bulwersującego wydarzenia z udziałem posła Burego. Domyślając się, kto z PSL może przejść na stronę PiS, Bury usiłował wymusić na nim pokazanie kartki z wynikiem jego tajnego głosowania. Wszystko zostało nagrane przez kamery.
– To był prawdziwy skandal, tym bardziej że dopuścił się tego prawnik zasiadający od wielu kadencji w Krajowej Radzie Sądownictwa – nie kryje oburzenia obecny na pamiętnej sesji sejmiku Stanisław Ożóg, poseł PiS.
– Wyłaniający się z tego obraz naszego – jak to stanowi Konstytucja – państwa prawa jest doprawdy porażający. Nasz poseł Stanisław Piotrowicz przygotowuje doniesienie do prokuratury na posła Burego, a także wniosek do Komisji Etyki Poselskiej.
Dlaczego tak doświadczony polityk jak Jan Bury popełnia czyn, który w normalnych warunkach demokratycznych oznaczałby polityczne harakiri? Ci, co go znają, nie są zaskoczeni, wskazując, że działanie bezpardonowe i na pograniczu prawa, bez liczenia się z ludźmi, nie tylko z opozycji, ale i ze swoimi, to jego cecha charakterystyczna.
– Złamać tajność głosowania na oczach wszystkich i przy kamerach, na to trzeba mieć tupet i przekonanie, że będzie się w tej sprawie bezkarnym – zwraca uwagę były wieloletni działacz ZSL i PSL, obserwujący od lat karierę Jana Burego. – Poszedł na całość, bo zdawał sobie sprawę, że przegrane głosowanie będzie potężnym ciosem w jego imperium. Marszałek z jego nadania, zwłaszcza teraz, przy pieniądzach płynących z Unii Europejskiej, gwarantował mu oddziaływanie na wszystkie samorządy, co wiąże się z dużymi wpływami.
Sprawny partyjny aparatczyk
Pochodzący z Łapajówki koło Przeworska Jan Bury już w wieku 18 lat związał się ze Związkiem Młodzieży Wiejskiej i trwał w tej organizacji do 1996 r., przez 6 ostatnich lat sprawując funkcję prezesa. W 1983 r. wstąpił również do ZSL, przekształconego później w PSL.
Jako poseł tej partii od pierwszej kadencji, z jedną przerwą w latach 1997-2001, zasiada do dziś w Sejmie III RP. Szczytem jego kariery politycznej była sprawowana przez 4 lata funkcja wiceministra Skarbu Państwa w rządzie Donalda Tuska, z której ustąpił w lipcu ub.r. tuż przed opublikowaniem przez jeden z tygodników kompromitującego go materiału odsłaniającego kulisy zarządzania jedną z największych w Polsce elektrociepłowni w Kozienicach.
– Choć jestem od niego o blisko 10 lat starszy, w czasach, gdy byłem szarym członkiem, on jako działacz młodzieżówki już stał bardzo wysoko w partyjnej hierarchii i zawsze trzymał się „wierchuszki” – wskazuje były poseł PSL. – Choć prawnikiem był miernym, w odpowiednich momentach potrafił być użyteczny. Gdy trzeba było kogoś odwoływać, to był krytyczny, a jak trzeba było poprzeć – to bardzo gorąco popierał. Nabył te umiejętności w ZMW i był w tym wyjątkowo sprawny.
Gdy przez niecały rok PSL zarządzał Janusz Wojciechowski, który na kongresie w marcu 2004 r. został wybrany na odnowiciela partii, jednym z pierwszych, który przypuścił na niego atak, był właśnie Bury. Był zaufanym każdego prezesa PSL, oprócz Wojciechowskiego. Do dziś utrzymuje mocną pozycję w partii dzięki szefowaniu w klubie parlamentarnym PSL i w województwie podkarpackim, gdzie jest prawdziwym peeselowskim baronem.
Pod specjalną ochroną
W czasie pamiętnego posiedzenia Sejmiku Województwa Podkarpackiego, na którym wybrano nowego marszałka, niezwykle emocjonalne wystąpienie przeciwko „partyjnej sitwie ludowej”, za którą odpowiedzialność ponosi Jan Bury, miał Kazimierz Moskal, poseł PiS.
Przytaczając doniesienia prasowe, niezwykle ostro oskarżył Burego o stworzenie swoistego imperium wpływów na Podkarpaciu, w którym na wielką skalę dochodzi do zawłaszczania środków publicznych, nepotyzmu, wykorzystywania wpływów w instytucjach państwowych, tworzenia sieci zależności polityczno-biznesowych, awansów dla „swoich”, libacji biznesowo-alkoholowych.
– Gdybym miał na sumieniu to, co Jan Bury, to zapewne siedziałbym już w więzieniu – mówi poseł i zapewnia, że nie tylko nie obawia się wytoczenia przez Burego procesu o zniesławienie, ale wręcz go do tego zachęca.
– Ja się publicznie nie boję tego mówić, a wręcz czekam na to, że jeżeli Jan Bury ma godność i honor, to niechby mnie pozwał do sądu, a ja bym go wtedy spytał publicznie, czy fakty podane w artykułach prasowych, które przecież nie były zdementowane, są czy nie są prawdą – wskazuje i przy każdej okazji powtarza zarzuty wobec szefa ludowców na Podkarpaciu.
– To jest głos wołającego na puszczy, a tymczasem z tej sytuacji płynie nauka, że im więcej przekrętów, działań na pograniczu prawa, tym jest się bardziej wpływowym człowiekiem – mówi ze zdenerwowaniem. – Jak to musi demoralizować młodych ludzi. Gdy widzę, jak Jan Bury, który tak wiele ma na sumieniu, z podniesioną głową mówi o uczciwości, próbuje innych oceniać, to ręce opadają i dochodzą do głosu emocje.
Mediom strzelać nie kazano
Spotkania w sądzie z Janem Burym doczekał się tymczasem inny poseł PiS Marek Suski, który na forum Sejmu zarzucił mu „chlanie w hotelu za publiczne pieniądze”. Chodziło o libację w jednym z hoteli w Kazimierzu Dolnym z udziałem zarządu Elektrowni Kozienice, Jana Burego oraz jego partnera biznesowego i zarazem kolegi z ZMW Zenona Daniłowskiego.
Rachunek za kolację opiewał na ponad 15 tys. złotych zapłaconych ze środków elektrowni, którą jako minister nadzorował Bury! Choć wystąpienie Suskiego wywołało nawet u platformerskiego ministra Jacka Rostowskiego komentarz: „W tej sprawie ma pan stuprocentową rację”, Jan Bury pozwał Suskiego do sądu w trybie wyborczym.
– Proces trwał 2 godziny, na sali sądowej było pełno kamer i dziennikarzy, wszystko było rejestrowane, ale potem do mediów nie przedostała się nawet informacja na pasku, że Jan Bury przegrał sprawę, choć wcześniej trąbiono, że zostałem przez niego pozwany – opowiada poseł Suski.
– Kolacja za 15 tys. zł to tylko czubek góry lodowej, a głównie chodziło mi o zwrócenie uwagi na to, jakie interesy i z kim robiła elektrownia nadzorowana przez ministra Burego, bo wcześniej próbowałem bez skutku zainteresować tą sprawą dziennikarzy – precyzuje.
Na stronie internetowej posła Suskiego można przeczytać korespondencję, jaką otrzymał od dziennikarzy TV Rzeszów wskazujących na panujące w ich redakcji embargo na krytyczne informacje o Janie Burym.
W piśmie z 22 sierpnia 2011 r. dziennikarze podają, że nie mogli w „Aktualnościach” TV Rzeszów wyemitować materiału filmowego dotyczącego „wykorzystania przez ministra Jana Burego publicznych pieniędzy na kolację w ekskluzywnym hotelu wraz z zarządem Elektrowni Kozienice, a decyzja o zakazie jego emisji została przez jednego z dyrektorów wydana na piśmie.
Inną ciekawą korespondencją zamieszczoną przez Suskiego jest wytłumaczenie przez Burego sprawy libacji w Kazimierzu przesłane poseł Julii Piterze, ówczesnemu pełnomocnikowi rządu ds. korupcji. Słynna tropicielka dorsza za 8 zł 50 gr zjedzonego nielegalnie przez Zbigniewa Ziobrę przyjęła za dobrą monetę takie oto tłumaczenie Burego: „22 marca wraz z Panem Zenonem Daniłowskim podróżowałem z Warszawy na południe Polski. Po drodze zatrzymaliśmy się w Kazimierzu, gdzie służbowo spotykał się zarząd Elektrowni. Z racji pełnionych obowiązków odbyłem konsultację z przedstawicielami Zarządu Elektrowni Kozienice (…). Po wyczerpaniu służbowych kwestii zjedliśmy kolację, po której udałem się w dalszą podróż (…)”.
Nic dziwnego, że przy takim nadzorze Jan Bury jak diabeł święconej wody boi się PiS i powrotu IV Rzeczypospolitej. Gdy w ubiegłym roku pojawiła się propozycja Platformy Obywatelskiej postawienia Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Konstytucyjnym, uznał to za posunięcie niewystarczające.
– Robienie Kaczyńskiemu i Ziobrze sprawy w Trybunale po pięciu latach da im ponowne życie polityczne, a ja wolałbym, żeby oni z tego życia znikli – tłumaczył w jednej z wypowiedzi prasowych.
Po wygranej z Burym sprawie sądowej Suski zaapelował do premiera Tuska, aby w trosce o wątrobę wiceministra zdymisjonował Jana Burego, który w sądzie zeznał, że takie ilości alkoholu jak w Kazimierzu spożywa dość często.
Ponad pół roku po wyborach, w lipcu 2012 r., Jan Bury stracił ministerialną posadę, gdy ujawnienie nadużyć w Elektrowni Kozienice zapowiedział jeden z tygodników. Oficjalnie zrezygnował z powodu niemożności pogodzenia pracy wiceministra z obowiązkami szefa Klubu Parlamentarnego PSL, liczącego raptem 29 posłów.
9418331
1