Połowa Polski mogła zaopatrywać się w mięso pochodzące z ubojni spod Rawy Mazowieckiej należącej do Piotra M. - pisze FAKT.pl. I być może nie jest to jedyna ubojnia, która przerabia padlinę. Zakłady mięsne, wędliniarskie i małe przetwórnie mogły z mięsa chorych czy nawet padłych zwierząt produkować popularne wędliny, takie jak szynka parzona, kiełbasy czy pasztety. Technolog żywności zdradza w Fakcie kulisy tego ohydnego procederu. Jego rozmiary budzą przerażenie!
Jak to w ogóle możliwe, by w cywilizowanym kraju masarnie mogły przyjmować i przerabiać na wędliny mięso pochodzące z chorych, a nawet padłych zwierząt? – Tu z pomocą przychodzi technologia i chory system nadzoru weterynaryjnego – tłumaczy Henryk Kopczyński, technolog żywienia. – Z zakładów wygoniono sanepid, teraz pełnię władzy ma weterynariat i w efekcie mamy aferę za aferą. Nawet padlinę się zagospodaruje, tylko odpowiednio wcześniej naszprycuje się ją chemią, zabarwi, pomaluje, zmieli oraz obrobi w wysokiej temperaturze i wyrób gotowy. Co z tego, że będzie on śmierdział i szybko się zepsuje, bo już bakterie gnilne zrobiły swoje. Liczy się kasa, i to duża kasa – dodaje ekspert.
Mięso z wybrakowanych i chorych zwierząt, jak tłumaczą nasi informatorzy, trafia do produktów tanich lub sezonowych przygotowywanych na promocję. Szczególnie podatne na faszerowanie padliną są szynki. Polacy najczęściej kupują szynkę parzoną wędzoną. Właśnie ta może być wyprodukowana z wieprzowej „padliny”. Trafia przed wędzeniem i parzeniem do chemicznej kąpieli, gdzie zabijane są bakterie, po tym jest malowana, podwędzana i parzona w gorącej wodzie. Podobnie jest z kiełbasami, mielonkami i pasztetami. Są obrabiane na gorąco. – Po obróbce cieplnej, gdy wszystkie zarazki zostały wybite, i po okraszeniu chemią małe jest ryzyko zatrucia – kończy technolog żywności.