Rybacy nie odstępują od swoich żądań. I nadal grożą, że wbrew zakazom będą łowić dorsze. Tymczasem od 4 dni, we wschodniej części Bałtyku - gdzie pracuje najwięcej rybaków z Zachodniopomorskiego - obowiązuje na nie okres ochronny. W Kołobrzegu inspektorzy kontrolowali w środę rybaków.
Większość kołobrzeskich kutrów jest w morzu. Pozostali rybacy od rana się przygotowują - chcą wypłynąć wieczorem. Wydłużony z dwóch do 4 i pół miesiąca okres ochronny na dorsze oznacza dla nich katastrofę finansową. Na pytanie, czy będą łowić dorsze - prawie wszyscy odpowiadają wymijająco... Wiedzą, że to łamanie prawa. Poza kamerą zapowiadają, że będą łowić zakazane teraz ryby. Rybakom grożą za to kary od 5 do 110 tysięcy złotych. Armator może też utracić na pół roku licencję.
Ministerstwo obiecuje rybakom, że po 15 maja będą mogli składać wnioski o odszkodowania za okres ochronny. Pierwsze rekompensaty będą w czerwcu. Jednak rybacy nie są zadowoleni, bo minister zaproponował, że rekompensaty będą obejmowały dwa i pół miesiąca postoju, tymczasem oni nie łowią dorszy przez 4 i pół miesiąca.
W zależności od wielkości jednostki armator może dostać od 8 i pół do ponad 19 tysięcy złotych. Za to musi opłacić pracowników, uregulować zobowiązania. Jednemu rybakowi zostanie 300 złotych, innemu 600. W ministerstwie nie udało się Kronice dowiedzieć, dlaczego nasi urzędnicy przedstawili w Brukseli właśnie taką koncepcję rekompensat. W najgorszej sytuacji są rybacy łodziowi. Na flądrach dużo nie zarobią. Chcą mieć takie same prawa, jak Niemcy, Duńczycy, czy Szwedzi.
Tam organizacje rybackie porozumiały się z rządem i przekonały Komisję Europejską, by wprowadziła korzystne dla nich zasady. W okresie ochronnym mogą złowić do 200 kg dorszy na dobę. Polski rząd nie dał się do tego przekonać.