Polska ułatwi zatrudnianie sezonowo cudzoziemców. Przy zbiorze owoców potrzebnych jest kilkadziesiąt tysięcy rąk do pracy. Nigdy tak dramatycznie nie odczuwano braku pracowników.
- Jestem niemile zaskoczony opieszałością Ministerstwa Pracy. Można było dużo wcześniej wydać rozporządzenie dopuszczające zatrudnianie cudzoziemców w rolnictwie - gromił wczoraj swoją koleżankę z Samoobrony Annę Kaletę, ministra pracy, Andrzej Lepper, minister rolnictwa. Dostało się też ministrowi spraw wewnętrznych Ludwikowi Dornowi. - Niedopuszczalne są naloty na plantacje, sprawdzające zatrudnienie - przekonywał na konferencji prasowej Lepper.
Minister zapewniał, że to jego interwencja spowodowała przygotowanie rozporządzenia o zatrudnianiu w rolnictwie na trzy miesiące pracowników z krajów ościennych. Co więcej, rolnicy dostaną zwolnienie z opłaty (ok. 900 zł) za rejestrację sezonowych pracowników. To ma zachęcić do zatrudniania naszych bezrobotnych. Problem w tym, że rozporządzenie musi być zaakceptowane przez związki zawodowe, a to może oznaczać, że wejdzie w życie nawet za 30 dni. Dla plantatorów malin, truskawek, czereśni i wiśni może to być więc musztarda po obiedzie. - Zwrócimy się do związków zawodowych, by jak najszybciej je zatwierdzili - oświadczył Piotr Wierzbicki, przewodniczący NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność".
W polskich sadach dramatycznie brakuje rąk do pracy. W poprzednich latach na plantacje podczas wakacji zgłaszała się młodzież. Sadownicy korzystali też ze wsparcia pracowników z Ukrainy, zwłaszcza przy zbiorach późnych owoców (jabłek, gruszek, śliwek), gdy uczniowie wracali już do szkół.
W tym roku sytuacja się zmieniła. Młodzież znacznie liczniej niż kiedyś wyjechała do pracy na Zachód, gdzie stawki za godzinę podobnej pracy są nawet pięć razy wyższe niż w kraju. W Polsce można zarobić przy zbiorze owoców od 1 do 1,5 euro, a w państwach starej UE 5 - 7,5 euro za godzinę.
- Cała nasza grupa potrzebuje na sezon minimum 250 osób. Oferujemy 4 - 5 zł za godzinę, ale nie ma chętnych - mówi Jarosław Skarzyński, właściciel 33 ha sadu i prezes grupy Profisad, do której należy 45 gospodarstw.
Polscy sadownicy więcej nie płacą, bo ceny owoców musiałyby wzrosnąć, co zahamowałoby ich sprzedaż w kraju i na eksport.
- Jestem zdany tylko na siebie i rodzinę - mówi Zbigniew Przybyszewski, właściciel 20 ha gospodarstwa i prezes grupy producenckiej sadowników Sun-Sad w rejonie grójeckim - Do zbioru jabłek będę potrzebował 10 - 12 ludzi. W podobnej sytuacji są inni sadownicy z naszej grupy, która skupia 15 członków. Potrzeby oceniamy na minimum 100 pracowników sezonowych.
Polscy rolnicy zawsze korzystali w szczycie zbiorów z pracowników zza wschodniej granicy. Ale dopływ pracowników sezonowych z Ukrainy został ograniczony. Otrzymują wprawdzie wizy na sześć miesięcy, ale na granicy dostają zezwolenie na wjazd tylko na 3 - 4 dni i zmuszani są do wpłaty wysokiej kaucji. Dlatego rezygnują.
W rolnictwie sezonowo zatrudnianych jest rocznie 500 tys. osób. W tym roku gospodarstwa zarejestrowały ich tylko 20 tys. W gminie Urzędów na Lubelszczyźnie, gdzie znajduje się wiele plantacji malin,co roku cudzoziemcy stanowili 2,5 tys. sezonowych robotników, ale teraz jest ich tylko 84. - Potrzebny jest system prawny określający status pracownika sezonowego - podkreśla Jan Świetlik z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej. - Takie rozwiązania stosowane są w niektórych krajach zachodnich. W praktyce wygląda to często tak, że plantatorzy wykupują polisę (zezwolenie), umożliwiającą zatrudnianie w sezonie np. dziesięciu cudzoziemców i od tej liczby zatrudnionych płacą podatki. Ale nie muszą podawać nazwisk pracujących. Polskim rolnikom zależy na zatrudnianiu zarówno Polaków, jak i cudzoziemców. Ważne, by koszty robocizny nie zjadały całych zysków ze sprzedaży owoców. Niektórym gospodarstwom to się udaje.
- W ciągu trzech lat o ok. 50 proc. wzrosły koszty zatrudniania przy zbiorach. Jest ciężko, ale my sobie radzimy. Zatrudniamy pracowników przez cały rok, latem do zbiorów, a zimą do segregowania owoców - mówi Dominik Woźniak, właściciel 15 ha sadu pod Grójcem, członek grupy producentów Rajpol.
Firma Daar, specjalizująca się w produkcji borówki amerykańskiej na Mazowszu i Lubelszczyźnie, także nie ma problemu z pracownikami. Zdaniem przedstawicieli tej firmy, wszystko zależy od odpowiedniego wynagrodzenia.