MERCOSUR1
TSW_XV_2025

Krok w niemiecką przepaść

5 stycznia 2016
Rząd wraca do pomysłu określenia terminu, w jakim Polska przyjmie euro. Jednak czy warto się spieszyć? - pyta Gazeta Bankowa

Sprawa euro oraz ingerencji ekonomicznej w polską gospodarkę wraca w ostatnich latach jak bumerang. Poszczególne wypowiedzi ludzi władzy pokazywały, że rząd sam nie jest pewien, jak zachować się wobec dalszej integracji europejskiej. W ustach Tuska sprawa przyjęcia euro po raz pierwszy pojawiła się na początku rządów PO. W 2008 roku zapowiadał przyjęcie przez nasz kraj wspólnej waluty. Początkowo datą finalizacji procesu integracji miał być 2011 rok. Jednak w 2010 roku zmienił już ton, wskazując m.in. w rozmowie z jedną z niemieckich gazet, że euro przyjmiemy, gdy spełnimy kryteria. Ta huśtawka nastrojów i deklaracji wynikała m.in. ze zmieniającej się koniunktury gospodarczej na świecie. Pokazuje ona jednak, jak dalece niepoważne jest podejście rządu do tak ważnej dla Polski sprawy, jak przyjęcie wspólnej waluty.

Rozchwianie ws. euro jest i było widoczne również w innych decyzjach rządu. W czerwcu 2012 roku, gdy rząd powoływał Jacka Dominika, dotychczasowego wiceministra finansów, na stanowisko pełnomocnika rządu ds. wprowadzenia euro, którego głównym zadaniem miało być przygotowanie Polski na przyjęcie wspólnej waluty, minister finansów Jacek Rostowski deklarował, że do strefy euro na siłę wchodzić nie będziemy. - Do strefy euro przystąpimy w momencie, kiedy będzie ona na tyle naprawiona, że będziemy uważali, że takie przystąpienie Polski byłoby bezpieczne - mówił. Z kolei w styczniu 2012 roku Martin Schulz, szef Parlamentu Europejskiego, ujawnił, że Donald Tusk zapowiedział nieoficjalnie, że Polska będzie członkiem strefy euro w 2015 roku. Wypowiedź niemieckiego polityka spotkała się z szybką reakcją ministra Rostowskiego, który ripostował, że cała sprawa wynika z niezrozumienia słów Tuska. Tyle tylko, że jeszcze w 2010 roku publicznie datą 2015 roku posługiwał się wiceminister Ludwik Kostecki, poprzednik Jacka Dominika na obu piastowanych przez niego stanowiskach. Kostecki zapowiadał, że przyjęcie euro przez Polskę w roku 2015 jest nadal realne, ale data ta nie jest oficjalnym celem rządu. Oficjalny cel rządu ma dopiero zostać wyznaczony przez Ministerstwo Finansów, które już zapowiada aktualizację Narodowego Planu Wprowadzenia Euro. Sposób narracji władzy do niedawna pokazywał, że rząd sam nie ma spójnej koncepcji związanej z euro. Sytuacja się zmieniła, gdy na horyzoncie pojawił się pomysł wejścia Polski do unii bankowej oraz pakietu fiskalnego. Od tego czasu mamy do czynienia z graniem na jedną nutę.


Oba projekty zyskały szybko poparcie władz naszego kraju. I okazało się, że rządzący wracają do koncepcji szybkiego zwiększenia integracji Polski ze strukturami unijnymi, w tym wejścia do strefy euro. W takim duchu wypowiadała się m.in. Danuta Huebner. Europosłanka Platformy przyznała, że „przyszłością Polski jest wejście do strefy euro, dlatego musimy pilnować interesu państw, które będą wchodziły do eurolandu”. Jej zdaniem Polska powinna wejść do rdzenia Unii, ponieważ UE zaczęła się dzielić na trzon i peryferia. Jacek Dominik, zapowiadając zmiany w NPWE, zaznaczył z kolei, że dla rządu wejście Polski do strefy euro „stanowi strategiczny cel Polski”, a „rząd niezmiennie postrzega przyjęcie wspólnej waluty jako korzystne, uznając, że główną przyczyną obecnego kryzysu w strefie euro były instytucjonalne słabości strefy euro i sposób prowadzenia polityki gospodarczej przez niektóre państwa członkowskie, nie zaś samo wprowadzenie euro”. Dominik zaznaczał, że decyzja o konkretnej dacie wprowadzenia euro w Polsce to problem wtórny.

Jednak w debacie politycznej ws. Euro konkretny termin wejścia Polski do strefy euro również się pojawił. O datach z największą precyzją wypowiedział się doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego, Roman Kuźniar. W rozmowie z RMF FM przyznał, że „realną datą przystąpienia Polski do euro jest styczeń 2016”. Tak przynajmniej wynika z „obliczeń w Kancelarii Prezydenta”. Kuźniar zaznaczył, że prezydent jest wielkim zwolennikiem przystąpienia Polski do unii gospodarczo-walutowej, nie oczekuje od rządu wyznaczenia konkretnej daty, ale chce, by ten „zabrał się za przygotowania, bo do tej pory zarówno rząd, jak i polska klasa polityczna prowadziły taką trochę strusią politykę, tzn. próbowały unikać nie tylko daty, ale w ogóle problemu wchodzenia polski do euro”.

Zgodnie z sugestią prezydenckiego doradcy premier oraz rząd zdaje się przekonywać, że do euro chce i zamierza Polskę wprowadzić. Tusk jeszcze w końcówce 2012 roku mówił, że Polska powinna się stać członkiem eurolandu. W styczniu przyznał, że sejmowa debata o pakcie fiskalnym może stać się pierwszym akordem „wielkiej debaty o przyszłości Polski, jeśli chodzi o strefę euro”. Jak wiadomo, Tusk jest zwolennikiem przyjęcia paktu fiskalnego w Polsce, a takie postawienie sprawy potwierdza, że chce również dążyć do przyjęcia w Polsce euro. I wydaje się, że będzie robił wiele, by dotrzymać słowa. Ostatnio stwierdził, że uważa za zbędne referendum w tej sprawie. W ocenie Tuska Polacy już się wypowiedzieli ws. euro, gdy głosowali za przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Premier nie określił, kiedy nasz kraj powinien wejść do eurolandu, ale zaznaczył, że w 2013 roku powinniśmy zdecydować, kiedy Polska powinna wejść do unii walutowej. W podobnym duchu wypowiadał się pod koniec roku 2012 minister finansów. Jacek Rostowski wskazywał, że Polska będzie gotowa ogłosić termin wejścia do strefy euro, gdy będzie pewna, że go dotrzyma. - Premier mówił, że w ciągu kilku miesięcy musimy określić kierunek działań, który zapewni, że Polska nie znajdzie się w szarej strefie, między głęboko się integrującą strefą euro, nie tylko ekonomicznie, ale i politycznie, a krajami na Wschodzie, takimi jak Federacja Rosyjska - powiedział Rostowski. W jego ocenie strefie euro nie grozi rozpad i mamy dobry moment na podniesienie kwestii naszej akcesji.

Jednak innego zdania są oponenci polityczni Platformy Obywatelskiej oraz - co niezmiernie istotne - ekonomiści prezentujący najważniejsze środowiska naukowe i nurty ekonomiczne w Polsce. Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK-ów, w portalu wPolityce.pl zaznaczał, że dziś mówienie o wejściu do strefy euro jest szykowaniem się do gospodarczego samobójstwa. „Namawianie dziś do wejścia do strefy euro, i to w momencie rozpoczynającego się ciężkiego kryzysu gospodarczego i finansowego w Polsce, to namawianie do popełnienia harakiri gospodarczego i seppuku w sferze konkurencyjności” – pisze ekonomista i zaznacza, że przez euro na peryferiach Unii znalazły się kraje, które do wspólnej waluty nie dorosły, ale ją przyjęły: Grecja, Hiszpania, Portugalia, Cypr czy Irlandia. Szewczak przekonuje, że zamiast mówić o euro, polski rząd powinien rozwiązać pilne problemy polskiej gospodarki. Do nieprzystępowania do strefy euro zachęcał również ekonomista związany z Centrum im. A. Smitha. Andrzej Sadowski w rozmowie z portalem Stefczyk.info zaznaczał, że wspólna waluta w UE jest tworem bardzo niepewnym. - Nie da się utrzymać jednej waluty w krajach, które mają tak różny stopień rozwoju. Część twórców strefy euro już to przyznaje - tłumaczył Sadowski i wskazywał, że „polską debatę publiczną na temat strefy euro można porównać do transmisji z pożaru wieżowca: Komentatorzy zachęcają, by wejść do środka. Mówią, że jest tam cieplej niż na zewnątrz”. Ludzie związani z Centrum im. Smitha od dawna przepowiadają upadek strefy euro. Robert Gwiazdowski mówił o tym również dla portalu Stefczyk.info. Wskazywał jasno: „strefa euro jest nie do uratowania”. W jego ocenie Polska w ogóle nie powinna wchodzić do unii gospodarczo-walutowej, tylko czekać. W krytycznym tonie o strefie euro wypowiadał się również Stefan Kawalec, były wiceminister finansów w rządach Bieleckiego, Olszewskiego, Suchockiej i Pawlaka. W czasie debaty zorganizowanej przez Instytut Wolności zaznaczał, że wspólna waluta w Unii Europejskiej jest jej największym obciążeniem. - Tylko nikt nie ma pomysłu, jak się z tego głupstwa wycofać - wskazywał. W jego ocenie dzięki własnej walucie Polsce udało się, w czasie kryzysu, zachować ograniczoną konkurencyjność gospodarki oraz wykreować bodźce prorozwojowe. Te pozytywy posiadania własnej waluty Polska straci w dużej mierze już dwa lata przed wejściem do eurolandu, gdy usztywni kurs złotego wobec euro.

W ankiecie przeprowadzonej przez Polską Agencję Prasową obok cytowanego już Gwiazdowskiego krytycznie o wstępowaniu do strefy euro wypowiedzieli się również Witold Orłowski oraz Krzysztof Rybiński. - Jeżeli strefa euro ma działać tak jak obecnie, czyli generować kryzysy i powodować, że kraje albo zadłużają się nadmiernie, albo muszą spłacać długi innych, to oczywiście w takiej strefie euro nie ma sensu uczestniczyć. (...) Co więcej, taka strefa euro rozpadnie się, więc Polska nie będzie mieć problemu z dokonywaniem wyboru - zaznaczał Orłowski. Krzysztof Rybiński natomiast porównywał przyjmowanie obecnie euro do wprowadzania się do domu, który może się zawalić. - Dopóki strefa euro nie poradzi sobie z kryzysem, który dopiero się zaczyna, to w ogóle nie ma o czym mówić. W naszym interesie narodowym jest pozostanie poza strefą euro - powiedział. W jego ocenie wchodzenie do strefy euro naraziłoby nasz kraj na olbrzymie koszty kryzysu finansowego.



POWIĄZANE

W ostatnich latach przemysł rozrywkowy w Polsce przechodzi dynamiczne zmiany. Dz...

W dzisiejszym świecie, w którym technologia jest nieodłącznym elementem życia co...

W dzisiejszym świecie zmiany w gospodarce zachodzą w zastraszającym tempie. Prze...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)Pracuj.pl
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę