Wyciek ropy z platformy wiertniczej w Zatoce Meksykańskiej to ogromna katastrofa ekologiczna, ale także bankructwo wielu firm rybackich z południowych stanów Ameryki. Nawet tam, gdzie ropa jeszcze nie dotarła, już obowiązuje zakaz połowów. Rybacy oskarżają władze o opieszałość i brak rzetelnych informacji, te obiecują im rekompensaty.
Herman Demoll: jak raz zamkną łowiska, to już po nas.
Sheri Bournes: tutaj ludzie żyją z łowienia. Krewetki, kraby, to nasze główne źródło utrzymania. Nie będzie owoców morza, zniknie też przemysł i nasze miejsca pracy.
Frances Lacrosse: to jak huragan Katrina. Katastrofa.
Niestety prezydent Barac Obama, który przyjechał, by zobaczyć rozmiary klęski nie miał dla rybaków kojących informacji. „Całemu Wybrzeżu Zatoki Meksykańskiej grozi największa w historii katastrofa ekologiczna”- mówił Obama.
I nikt w tej sytuacji nie myśli o obiecanych rekompensatach, bo dla większości ludzi z południa, łowienie ryb to całe życie. Problem mają też odbiorcy owoców morza, bo dostawcy z tego regionu odpowiedzialni są za 20-30 procent rodzimej produkcji.
A jak na problemy w zatoce Meksykańskiej reagują amerykańskie giełdy rolne? Notowania najważniejszych surowców - kukurydzy, pszenicy, soi spadają w obawie przed wstrzymaniem transportów.
Zamknięcie jednego z głównych szlaków wodnych będzie dla farmerów handlujących swoim towarem na giełdach wielkim ciosem finansowym. Amerykańscy eksporterzy boją się także utraty klientów, którzy zwrócą się na inne rynki.
Zyskują jedynie hodowcy bydła i trzody - zapotrzebowanie na mięso rośnie, w obawie przed znacznym uszczupleniem dostaw ryb.
.png)
Zaloguj przez Facebook
