Podkarpackie lasy przeżywają prawdziwe oblężenie. Setki ludzi z koszami w rękach całymi dniami okupują grzybowe miejsca.
To nie apetyt na marynowane prawdziwki ciągnie ich teraz do lasu, ale potrzeba zdobycia pieniędzy. Przy zbieraniu grzybów udaje się zarobić nawet do stu złotych dziennie. Handel borówkami i grzybami to szansa dla bezrobotnych. Na Podkarpaciu jest ich ponad sto pięćdziesiąt tysięcy, a tylko co dziesiąty ma prawo do zasiłku. Ich praca zaczyna się o piątej rano. I choć bez etatu - trwa podobnie - 8 godzin dziennie. Potem ustawiają się przy ruchliwych trasach w poszukiwaniu kupców. Każdy wie, że to praca na czarno. Czekanie na kupców zajmuje im kolejnych kilka godzin. Chętnych do pracy jest wielu, szczególnie teraz gdy zbliża się rok szkolny, a wraz z nim wydatki.
Nie da się ukryć, że taka penetracja lasów nie podoba się leśnikom. Ale straż leśna najwyraźniej odpuszcza sobie kontrole. Nieoficjalnie wiadomo, że przez zrozumienie dla ludzkiej biedy. Bo grzybiarze są zdeterminowani. Zarabiać próbują wszędzie - stojąc z koszykami nie tylko przy drogach, ale i na targowiskach.
Latem mieszkańcy wsi zarabiają sprzedając nie tylko grzyby. Dopiero tak zdobyte pieniądze, choć niewielkie, rodzinom z wiosek i małych miasteczek - pomagają utrzymać się bez stałej pracy.