Powódź powoli ustępuje ale problemów przybywa. Pierwszy związany jest z usuwaniem skutków - myciem, czyszczeniem, utylizacją, rekultywacją, odbudową i czym tam jeszcze. Do tego potrzebne są czysta woda, chlor, środki czystości i pieniężne. I tu zaczynają się schody. Poznający Polskę od środka, tak jak na prawdę wygląda w czasie narodowego podwójnego nieszczęścia premier Donald Tusk zapewniał o uproszczonych procedurach - i tak wiele gmin podchodzi do powodzian.
Zdarza się jednak i tak, że pracownicy gminnych i miejskich ośrodków pomocy społecznej zasłaniając się przepisami żądają nawet od najbardziej poszkodowanych, tych, którym udało się z chałupy wynieść ledwie to co mieli na grzbiecie, by przy składaniu wniosku o wypłatę obiecanych 6 tys. zł wypełnili przy okazji 16 stronicową ankietę - wywiad środowiskowy, w którym najważniejsze są pytania, czy aby mąż nie popija nadmiernie wódki i żony nie bija. Do tego potrzebne jest jeszcze zaświadczenie ze starostwa, odpisy aktów urodzenia dzieci, zaświadczenie z KRUS-u, czy ZUS-u a ponadto oświadczenie o wysokości osiąganych dochodów. No po prostu biednych ludzi próbuje pożerać potwór biurokracji. A przecież wiadomo, iż wiedzą sąsiedzi na czym kto siedzi. Kierując się tą zasadą są na szczęście nieliczni, przytomni wójtowie i burmistrzowie którzy wystawiają zaświadczenia od ręki na podstawie sporządzanych w gminie protokołów popowodziowych i każą jak najszybciej wypłacać potrzebującym pieniądze. Zgoda, że jeśli ktoś komu dom zalało po dach wystąpi o 100 tys. zł, to oczywiście potrzebna będzie opinia rzeczoznawcy i to musi potrwać, ale już z tytułu zalania np. tylko piwnic wsparcie w wysokości 500 zł powinny być wypłacane natychmiast, bez jakichkolwiek zbędnych dyskusji i wyjaśniania.
Tak jak się można było spodziewać - najwięcej szkód poniosła i poniesie wieś. Zalane i zniszczone zostały nie tylko domy ale całe pola z posianym zbożem ozimym i jarym, ogrody, sady i inne uprawy specjalne, obory i chlewnie. Wstępne szacunki są takie, że dotkniętych podwodzią zostało 50 tys. gospodarstw, zalało 400 tys. hektarów a wstępne szacunki strat liczone są na ponad 1 mld zł.
Teraz pilną rzeczą wydaje się dotarcie do najbardziej poszkodowanych z pomocą doraźną - tę organizuje PCK, Caritas i indywidualni ,,samarytanie" a powinny tak na prawdę władze - docierając choćby ze wspomnianymi środkami czystości, chlorem, czy wsparciem przy czyszczeniu studni i wodociągów. Sprawa jest poważna, bo wypłukane zostały nie tylko szamba, cmentarze, składowiska chemikaliów i czego tam jeszcze. Zanieczyszczona woda zagraża zdrowiu i życiu. Taką zalaną przez powódź studnię trzeba więc nie tylko wyczyścić, wybrać aż do ,,źródła" piasek, ale także wydezynfekować np. wspomnianym chlorem. Władze nie docierają z taką informacją i dyspozycją. Wieści na ten temat ledwie się sączą z gazet, radia i telewizji, ale już o istniejącym potencjalnie zagrożeniu epidemiologicznym w gminie cicho sza. Tymczasem samo zetknięcie się zranionego palca, ręki czy nogi ze skażoną wodą grozi tężcem, jedzenie zaś owoców czy warzyw mających jakikolwiek styk z zanieczyszczoną wodą grozi co najmniej zatruciem lub sensacjami żołądkowymi. I dlatego należałoby o tym wszem i wobec na terenach popowodziowych trąbić i pomagać. Choćby szybko utylizować padłe zwierzęta, inaczej wystąpi epidemia. Trzeba też dostarczać powodzianom, tym co wszystko stracili np. w gminie Wilków czystą odzież, wodę i potrzebny sprzęt. Tak się niestety nie dzieje. Co się dzieje? Szuka się winnych. Mają w tym swój udział i prasa, i radio, i telewizja. Pierwszymi winnymi są oczywiście bobry, że niby drążą w wałach jamy a to przecież bujda na resorach. Jeśli już to niewielkie szkody mogą wyrządzać piżmaki, czy piżmoszczury, może krety czy lisy ale jaka to skala. Żadna. Słowem zważ proporcjum mocium panie. Następni w kolejce są ekolodzy, że niby nie pozwalali regulować rzek, wycinać krzaków i co tam jeszcze. Zapomina się przy tym, że doradcy Balcerowicza przed prawie dwudziestu laty w amoku likwidacji wszystkiego co było spadkiem po PRL-u świadomie, czy nieświadomie mylili spółki wodne i wodno-ściekowe ze spółkami prawa handlowego. Efekt - te pierwsze doprowadzili do upadków, zapuszczono rowy melioracyjne i całą gospodarkę wodna w gminach. Mało tego - po powodzi tysiąclecia z 1997 roku zobowiązano i krajowy, i regionalne zarządy gospodarki wodnej do opracowania planów ochrony przeciwpowodziowej. Każda gmina miała otrzymać także kierunki i wytyczne działań, określające jak utrzymywać strumyki i potoki, jak zapobiegać podtopieniem, powodziom i wylewom. Nic z tego nie zrobiono. A w ostatnich latach Unia Europejska i tak zwany fundusz norweski sypał pieniędzmi jak z worka wszystkim chętnym. I co? Nawet urzędasy nie potrafiły na czas uprzedzić ludzi przed nadchodzącą powodzią, żeby choć co cenniejsze rzeczy wywieźli czy wynieśli na górę.
Nie bez kozery zaczyna się więc dyskusja na temat bezradnej i niekompetentnej armii urzędników w starostwach, urzędach marszałkowskich i wojewódzkich. Po pomysł do głowy miał odwagę sięgnąć tylko Silvio Berlusconi - premier Włoch, który początkowo chciał zlikwidować wszystkie ale ostatecznie zapowiedział likwidację na początek 10 włoskich powiatów oraz obcięcie o 10% pensji urzędasów zarabiających najwięcej. No tak, ale to facet majętny, właściciel stacji telewizyjnych, słowem człowiek niezależny, dla którego pensja premiera to jakby dodatek na zbytki, więc może sobie na takie fanaberie z likwidowaniem powiatów i obcinaniem pensji pozwolić. U nas, niestety jeszcze rzecz nie do pomyślenia. Oczywiście, wobec mizerii budżetowej dobrze byłoby, żeby tak choćby zamrozić płace najwyżej zarabiającym urzędnikom, albo jak w Grecji, na Łotwie, Estonii po prostu obciąć. W Polsce należałoby zacząć od ministrów, dyrektorów departamentów, posłów i senatorów, prezydentów miast, burmistrzów oraz prezesów bardzo licznych państwowych agencji, także tych rolnych. Chociaż, czapki z głów, ARiMR stara się jak może i jest światełko w tunelu - jest szansa, żeby nie stracić dopłat na obszarach objętych powodzią. Wystarczy tylko pokonać hydrę biurokratyczną i w biurze powiatowym ARiMR złożyć, niestety, pisemne powiadomienie, najpóźniej 10 dni po odejściu wody o poniesionych szkodach. Oczywiście do tego fakt wystąpienia szkód wskutek powodzi, czy obsunięcia gruntów musi być potwierdzony przez specjalnie do tego celu powołaną przez wojewodę komisję, która rolnikom dostarczać powinna odpowiednie protokoły. Takim dowodem może też być protokół wystawiony przez zakłady ubezpieczeniowe, jeśli uprawy takim ubezpieczeniem były objęte. Jak znam życie więcej jest takich, którzy się nie ubezpieczają i do których komisje wojewody nie dotrą, bo ich nie powołano. W takich przypadkach samo oświadczenie rolnika składane w biurze powiatowym Agencji musi być także potwierdzone przez dwóch świadków. Ale kto o tym wie i kto powszechnie informuje? Czas przecież ucieka.
8140041
1