Międzynarodowa Komisja Bałtycka zmniejszyła o jedną czwartą limit połowowy na dorsza. Rybacy są oburzeni. Nie będziemy przestrzegać tych ustaleń – deklarują.
Limity połowowe określane są co roku przez Komisję Bałtycką, składającą się z przedstawicieli rządów i organizacji rybackich krajów nadbałtyckich. Ograniczenia służyć mają ochronie dorszy przed ich całkowitym odłowieniem. Dotychczas polscy rybacy mogli poławiać rocznie 16 tysięcy ton dorszy. Tymczasem kilka dni temu obradująca w Wilnie komisja zdecydowała o zmniejszeniu limitu do 12 tysięcy ton. Przeciwko takiemu rozwiązaniu stanowczo zaprotestowali rybacy z Polski, Rosji i Litwy. Według brukselskich urzędników cięcia były koniecznie, by odbudować gatunek dorsza – mówi Maciej Dlouhy, prezes Krajowej Izby Rybackiej. – Jednak naszym zdaniem, trzymiesięczny okres ochronny w zupełności wystarczy. Poza tym, z obserwacji rybaków wynika, że populacja stada rośnie, a nie maleje.
W podobnym tonie wypowiada się Marek Gzel, sekretarz kołobrzeskiego
Stowarzyszenia Armatorów Rybackich, który uczestniczył w obradach komisji.
Jak najbardziej jestem za ochroną dorsza, nawet kosztem pewnych ograniczeń.
Niemniej nie zgadzam się ze sposobem, w jaki wyliczono stan zasobów dorsza na
wschodnim Bałtyku – tłumaczy.
Zmniejszony limit obowiązywać ma do
lutego. W tym czasie naukowcy zbadają, czy cięcia rzeczywiście są
konieczne – dodaje Dlouhy. – Od ich ustaleń będzie zależeć ostateczna
wielkość limitu. 12 tysięcy ton to wersja głodowa. Obawiam się, że nie wszyscy
rybacy przetrwają.
Rybacy już teraz zapowiadają, że nie będą przestrzegać limitów. Obniżenie ich przez komisję w obliczu zwiększenia zasobów dorsza jest prowokacją wymierzoną w całe rybołówstwo – uważa Grzegorz Hałubek, właściciel łodzi UST-47. – Nie będziemy przestrzegać ustaleń komisji. To jedyna szansa, by przeżyć.
Zgodnie z ustawą o rybołówstwie za nieprzestrzeganie limitów grozi wysoka grzywna. Tak naprawdę mało kto stosuje się tych ograniczeń. Trzeba kombinować, by nie pójść z torbami – powiedział nam jeden z rybaków.