Od kilku, co najmniej, lat zmieniają się w naszym kraju wielkanocne dekoracje. Swojskie kurczaczki czy kaczuszki (sic!) coraz częściej zastępowane są przez symbole zza zachodniej granicy. W naszych koszyczkach ze Święconym, na stołach i w sklepowych witrynach, obok pisanek i wierzbowych ba? dumnie zasiada... zając. Zając - Europejczyk!
Rozpanoszył się u nas na dobre. Wzorem sąsiadów zza Odry, gdzie długoucha maskotka tradycyjnie symbolizowała Wielkanoc, także i my, naszym najbliższym, robimy w tych dniach prezenty "od zająca". Równie ochoczo wysyłamy kartki z zajączkami, bo te z kurczakami mogą się nam kojarzyć z ptasią grypą, a kaczuszki nie dla wszystkich są politycznie poprawne... I nie pierwszy to zachodnioeuropejski zwyczaj, który bez oporów przyjął się w Polsce. Zając długimi susami doskoczył do walentynowych serduszek i bożonarodzeniowych elfów. Doskoczył i został.
Można się zastanawiać, czy dobrze, czy źle się dzieje, że rodzi się nowa, i na dodatek wcale nie świecka, tradycja. Trudno jednak dziś, w dobie Internetu i łącz bezprzewodowych bronić granic przed wpływem sympatycznych pomysłów z innych krajów. Tak, jak coraz chętniej uczymy się języków obcych i wyjeżdżamy za granicę, jak bez "skrupułów", choć ciągle w niewystarczającym stopniu, wykorzystujemy fundusze europejskie, tak coraz częściej i bez oporów czerpiemy z kultury sąsiednich krajów.
Bo tak na prawdę, nie liczy się to, czy na naszym świątecznym stole obok baranka usiądzie kurczak czy zając. Ważne jest tylko to, że przez dwa dni wszyscy wyłączymy się z codziennej bieganiny i zawodowych obowiązków i będziemy mieli dla swoich najbliższych więcej czasu i... cierpliwości. Będzie okazja, aby w domu poczuć się jak w... domu.