Z poniedziałkowych danych NPB wynika bowiem, że nasza wymiana handlowa z zagranicą ma się całkiem dobrze. W lipcu płatności za import wyniosły 6,38 mld euro, a zapłaty za eksport 6,02 mld euro. Wprawdzie wyniki te są gorsze niż w czerwcu, jednak ekonomiści zwracają uwagę na to, że w ujęciu rocznym, czyli porównując lipiec z lipcem 2004 r., mamy wyraźną poprawę.
Eksport zwiększył się o 14,8 proc., a import o 11,3 proc. Gillian Edgeworth, ekonomistka Deutsche Banku w Londynie, zaznacza w wypowiedzi dla agencji Reuters, że dynamika eksportu przyspiesza. To niezwykle ważne, bo sprzedaż zagraniczna jest dziś najważniejszym motorem naszej gospodarki. Z danych opublikowanych niedawno przez GUS wynika, że ani inwestycje, ani konsumpcja nie są jeszcze wystarczająco silne, by pociągnąć naszą gospodarkę w górę. Jak podkreśla jednak Ryszard Petru, główny ekonomista Banku BPH, przyspieszający import daje nadzieję, że ożywienie w popycie wewnętrznym, w tym w inwestycjach, następuje.
Co w takim razie zepsuło nam bilans płatniczy? Stosunkowo duży deficyt na saldzie dochodów wynikający z wypłaty dywidend zagranicznym inwestorom, słabszy napływ transferów z Unii oraz wzrost deficytu handlowego – wylicza Łukasz Tarnawa, główny ekonomista PKO BP. Jednak deficyt obrotów bieżących jest mniejszy niż przed rokiem, co świadczy o tym, że gospodarka nieźle sobie radzi z silnym złotym i jest konkurencyjna – dodaje.
Ekonomiści czekają teraz na informacje o produkcji przemysłowej w sierpniu, które zostaną podane w przyszłym tygodniu. Powiedzą one więcej o tym, jak silne jest ożywienie gospodarcze.