Czy eksport polskich jabłek do Rosji może się załamać? Niewykluczone, że tak. Sadownicy twierdzą, że dla nich byłaby to prawdziwa katastrofa.
Ogólnopolskie Dni Sadownika w Grójcu prawdopodobnie przebiegałyby w lepszej atmosferze, gdyby nie informacja o możliwym krachu eksportu polskich jabłek do Federacji Rosyjskiej.
Łączny eksport polskich jabłek w zeszłym roku to 380 tys. ton, z czego na Rosję przypadło, aż 200 tys. Przychody z tego tytułu sięgnęły 50 mln dolarów. Co więcej polscy sadownicy od kilkunastu lat specjalizują się w eksporcie na Wschód, gdzie najchętniej kupowane są popularne u nas odmiany Idared i Gloster. Nie ma szans, aby ewentualne straty powetować sobie handlem z Unią. Najbardziej zdumiewające jest to, że stracić może także rosyjski konsument.
Rosja produkuje zbyt mało jabłek, aby zaspokoić popyt wewnętrzny i musi je importować. Najtaniej może je kupić w Polsce. Ale Polska od czasu, kiedy przystąpiła do Unii Europejskiej stała się źle widzianym partnerem handlowym. Moskwa w sposób administracyjny zlikwidowała sprzedaż polskiego nabiału i znacznie ograniczyła mięsa. Teraz przyszła czas na owoce i warzywa. Pretekst jest ten sam. Rosja żąda, aby wszystkie państwa Unii wprowadziły takie same certyfikaty weterynaryjne i fitosanitarne. Jeżeli na czas nie uzgodnimy ich wzorów eksport nie będzie możliwy.
W poniedziałek odbędzie spotkanie ministrów rolnictwa Unii Europejskiej. Na wniosek Polski do punktu obrad włączono sprawę handlu z Rosją.