Do szpitala przy ul. Wrocławskiej Anna T. została przywieziona pod koniec września karetką na ostry dyżur - po złamaniu kości szyjki udowej. Przyjęto ją na oddział chirurgii urazowej. Przeszła poważny zabieg operacyjny, związany z wszczepieniem endoprotezy.
- Chociaż dla matki był to zabieg obarczony znacznym ryzykiem ze względu na wiek, lekarz w rozmowie ze mną dawał nadzieję, że po dobrej rehabilitacji być może będzie mogła nawet chodzić - opowiada Zbigniew T. - Dobrze się tam nią opiekowano. Na dzień przed przenosinami na rehabilitację przy oddziale paliatywnym pielęgniarka prosiła mnie, bym towarzyszył mamie - po to, by nie była zdezorientowana i by miała poczucie bezpieczeństwa. Tak też się stało. I to były ostatnie chwile, gdy mama była traktowana należycie.
Zbigniew T. - wyjaśniając, co skłoniło go do złożenia w prokuraturze skargi na lekarzy - mówi, że wiele spraw, które złożyły się na sposób traktowania chorej.
- Mama została przeniesiona na ten oddział w celu rehabilitacji. Ale była bardzo słaba. Bywałem u niej często, karmiłem ją, bo sama nie chciała jeść. To najwyraźniej przeszkadzało lekarce prowadzącej. Powiedziała, że jeśli chcę karmić matkę, to żebym to robił w domu i że ona może mi to ułatwić, wypisując pacjentkę ze szpitala - mówi Zbigniew T. - Tymczasem ja się bałem, że jeśli mamy nie nakarmię, to po godzinach posiłku, kiedy odmawiała jedzenia, nikt jej nie nakarmi. Miałem już złe doświadczenia z lekami. Któregoś dnia ze zgrozą zauważyłem, że zamiast jednej pastylki exelonu (lek stosowany przy chorobie Alzheimera) pielęgniarka podaje chorej trzy! Nie chciała słyszeć, że to za dużo; tak zdecydował lekarz i tak ma być. Dopiero po mojej interwencji wrócono do poprzedniego dawkowania.
Zupełnie inaczej tę sytuację widzą lekarze opiekujący się Anną T. Wyjaśniając komendantowi szpitala przyczynę skarg jej rodziny, piszą m.in., że "od pierwszych dni pobytu chorej w oddziale syn zgłaszał pretensje dotyczące opieki" i że "nasilenie żądań i nieprzychylność nastąpiła z momentem poinformowania syna o możliwości pobytu chorej w oddziale tylko przez miesiąc". Z całego wyjaśnienia wynika przede wszystkim jedno: pan Zbigniew jest człowiekiem roszczeniowym, który bardziej przeszkadza niż pomaga. Na dowód lekarze przywołują np. problem karmienia matki przez syna, po którym pacjentka "najczęściej wymiotowała". Wspominają także o incydencie z exelonem, widząc go jako kolejny dowód namolności Zbigniewa T. Bagatelizują epizod z podawaniem chorej kobiecie potrójnej dawki leku, podkreślają natomiast, ile wysiłku musieli włożyć w to, by wytłumaczyć synowi chorej, że nie wolno mu samodzielnie podawać matce tabletek exelonu, bo pozostaje to w gestii lekarza.
- Anna T. miała najlepszą opiekę, to gwarantuję, choć jej syn miał pretensje o wszystko - mówi mjr lek. med. Artur Nowak, zastępca komendanta ds. lecznictwa zamkniętego szpitala wojskowego. - Pobyt pacjentki w szpitalu zakończył się śmiercią, ale nastąpiła ona wyłącznie z racji wieku.
Mimo tak wspaniałej opieki chorej kobiecie przytrafiły się jednak w szpitalu aż dwa wypadki. Jak to wyjaśnić?
- Umówmy się, że to nie były żadne wypadki. Najwyżej zdarzenia, które nie spowodowały uszczerbku na zdrowiu chorej, a za które przeprosiłem jej syna - mówi doktor Nowak.
Pierwsze "zdarzenie" nastąpiło 16 listopada. Anna T. spadła z łóżka i rozbiła sobie głowę.
- Gdy przyszedłem do szpitala, leżała na zakrwawionej poduszce, a jej sąsiadka twierdziła, że nikt się nią nie zajął od momentu upadku - mówi Zbigniew T. - Wszcząłem alarm i dopiero wtedy zjawił się lekarz. Opatrzyli i zaszyli mamie ranę oraz zrobili prześwietlenie głowy.
- Owszem, zdarzyło się, że pacjentka wypadła z łóżka, lecz zaraz potem została jej udzielona wszechstronna pomoc - zapewnia doktor Nowak. - Natychmiast też przeprosiłem jej syna i postąpiłem zgodnie z jego sugestiami: przeniosłem chorą na inny oddział, pod opiekę innego lekarza. Wszystko po to, by uczynić zadość jego żądaniom.
Zbigniew T. ubolewa, że doktor nie zechciał wcześniej wysłuchać i poważnie potraktować jego próśb, m.in. prośby o zainstalowanie barierki w łóżku chorej - takiej, jaką miała w czasie pobytu na oddziale ortopedii. Doktor Nowak wyjaśnia jednak spokojnie, że nie każde łóżko może być w taką barierkę wyposażone. To akurat nie było.
Drugie "zdarzenie" nastąpiło w trakcie przewożenia chorej karetką do Zakładu Radiologii.
- Podczas transportu nastąpiło wywichnięcie operowanej wcześniej nogi - panewka wypadła ze stawu biodrowego i konieczna była interwencja chirurgiczna. To oczywiście nieprzyjemna okoliczność, ale - niestety - może się zdarzyć u pacjenta chorego, słabego, którego trzeba przenosić - wyjaśnia doktor Nowak.
Zbigniew T. największe pretensje ma o to, że jego matka z tak wykręconą nogą pozostawała przez długi czas.
- Cierpiała, przez pół dnia leżąc bez żadnej pomocy. Kiedy przyszedłem po południu na oddział, gdzie została przeniesiona, twarz miała zastygłą w grymasie i z bólu nie mogła mówić, jedynie bełkotała - twierdzi syn. - Pielęgniarka sądziła, że taki jest stan chorej - nie znała jej przecież wcześniej. Dopiero po mojej interwencji wezwała lekarza, który około godz. 18 przeprowadził kolejny zabieg.
- Nadal twierdzę, że były to tylko przykre zdarzenia. Niefortunne tym bardziej, że zdarzyły się jeden po drugim w krótkim czasie, ale jednak tylko zdarzenia, możliwe mimo najlepszej opieki - twierdzi dr Nowak. - Ostatecznie Anna T. została przywieziona do szpitala z domu, gdzie w niewyjaśnionych okolicznościach doszło do złamania kości biodrowej. A przecież miała tam, jak twierdzi jej syn, najlepszą opiekę.
W zawiadomieniu skierowanym do prokuratury Zbigniew T. pisze: "Uważam, że doznane urazy, ból i cierpienie, jakie znosił jej organizm, doprowadziły do jej zgonu."
Prokuratura wszczęła postępowanie wyjaśniające. Zleciła m.in. wykonanie sekcji zwłok. Na razie nie są znane jej wyniki.