Firma z Wielkopolski wraca do trójki najważniejszych graczy na polskim rynku mięsnym. W jaki sposób Polski Koncern Mięsny DUDA wyszedł z tarapatów finansowych opowiada Maciej Duda, prezes tej firmy.
Maciej Duda został prezesem rodzinnej spółki, gdy miał zaledwie 23 lata
- Wasza firma była sponsorem ósmej edycji konkursu "Rolnik Pomorza i Kujaw 2010". Stać was na to? Przecież w 2009 roku wpadliście w tarapaty finansowe.
- Już po raz czwarty byliśmy wyłącznym sponsorem branżowym tego konkursu. I rzeczywiście nawet w poprzednim roku, gdy mieliśmy problemy, nie zrezygnowaliśmy ze sponsorowania tego konkursu, bo chcieliśmy docenić rolników. Przecież bez nich nie moglibyśmy istnieć!
Co do kłopotów finansowych, to już w połowie 2010 roku wyszliśmy na prostą. Udało nam się odbić od dna dzięki ogromnemu zaangażowaniu wszystkich pracowników.
Gdy w marcu 2009 roku potknęliśmy się na opcjach walutowych, szybko przedstawiliśmy program naprawczy. Zamierzaliśmy walczyć o firmę do końca. A kłopoty były wynikiem kryzysu światowego na niespotykaną skalę. Mając otwarte postępowanie naprawcze, byliśmy prawnie chronieni. Wierzyciele nie mogli nam zaszkodzić, choć niektórzy mieli nawet takie pomysły, by doprowadzić do naszej upadłości. Dzięki wdrożeniu programu, mieliśmy czas na działanie, którego - jak dziś pokazują nasze wyniki - nie zmarnowaliśmy.
- Jak informacje o problemach przyjęli pana najbliżsi? Wszak jesteście firmą rodzinną. Nie było żalu, pretensji do prezesa?
- Fakt - prezes zawsze ponosi największą odpowiedzialność.
Muszę przyznać, że najbardziej obawiałem się reakcji rodziców. A to właśnie oni - Elżbieta i Marek Duda - w 1990 roku założyli naszą firmę.
Zanim poszedłem na rozmowy z przedstawicielami banków chciałem im najpierw powiedzieć o kłopotach. A oni zachowali się wspaniale. Byli wyrozumiali. Powiedzieli: - Razem jesteśmy silni jak pięść! Niejeden kryzys już przeżyliśmy, więc damy radę! Zapytali też jak mogą pomóc. Jestem im za to bardzo wdzięczny.
- Czy to znaczy, że rodzinnej firmie łatwiej jest się pozbierać?
- Zdecydowanie tak, bo determinacja jest większa i zawsze jest też stosunek emocjonalny, który bardzo nas mobilizował. Tej firmie daliśmy własne nazwisko, a to zobowiązuje. Dzisiaj firmą kieruje drugie pokolenie rodziny Duda. Prowadzę ją z rodzeństwem Bogną i Marcinem. Rodzice wspierają nas swoim doradztwem.
- Kiedy został pan najważniejszą osobą w firmie?
- W 1991 roku zacząłem pracować w niej mając zaledwie 18 lat. Prezesem spółki cywilnej zostałem w wieku 23 lat, jeszcze w trakcie studiów. Studiowałem zaocznie.
- Czy osiemnastolatek może być pewien tego, co chce robić w życiu? Nie miał pan nigdy wątpliwości, czy obrał właściwą drogę?
- Ja już wtedy wiedziałem co chcę robić. Nie żałuję swoich młodzieńczych decyzji.
Choć muszę przyznać, że gdy zostałem prezesem, to nie miałem łatwo. Bo wszyscy pracownicy byli ode mnie starsi, poza tym musiałem oddzielić sprawy prywatne od biznesu. Od kolegów wymagałem tego samego, co od innych - lojalności, pełnego zaangażowania.
Narzuciłem też swoje tempo pracy. Nie wszyscy to wytrzymali. Ale ci co dali radę, zajmują dziś bardzo wysokie stanowiska w naszym koncernie.
- Ile godzin spędza pan w pracy?
- Kiedyś pracowałem po szesnaście godzin przez sześć dni w tygodniu. Teraz to dziesięć, najwyżej dwanaście godzin i staram się, by tydzień pracy liczył tylko pięć dni. Zresztą moje dwie córki (mam troje dzieci) "wynegocjowały" wolne weekendy. Zgodnie z naszą "rodzinną"umową mogę przepracować w roku pięć weekendów. Jeden z nich właśnie spędziłem w Bydgoszczy, biorąc udział w gali konkursu "Rolnik Pomorza i Kujaw 2010".
- Jak ocenia pan rolników z Pomorza i Kujaw?
- Bardzo dobrze. Naszymi dostawcami są przede wszystkim mieszkańcy Kujawsko-Pomorskiego i Wielkopolski.
Gospodarze z waszego regionu produkują surowiec wysokiej jakości. Oni chyba też coraz lepiej nas oceniają, bo w waszym województwie kupujemy coraz więcej tuczników.
- Chwalił się pan podczas gali, że zawsze płaciliście rolnikom w terminie. Aż trudno w to uwierzyć, że nawet w 2009 roku dotrzymywaliście zapisów umów...
- Ale to prawda. Nawet w tak trudnym dla nas czasie nie przekraczaliśmy siedmiu dni. Potem wydłużyliśmy ten termin do dwóch tygodni i tak jest do dziś.
- Porozumieliście się z bankami, które stały się waszymi znaczącymi akcjonariuszami, ale zapowiadaliście też zaciskanie pasa i oszczędności. Co z tego wyszło?
- Restrukturyzacja przyniosła dobre efekty. W minionym roku planowaliśmy zaoszczędzić osiem milionów złotych, a udało się uzbierać aż dziesięć milionów! Natomiast zyski po trzech kwartałach 2010 roku przekroczyły dwadzieścia pięć milionów.
Wyszliśmy na prostą i wracamy do trójki najważniejszych graczy na polskim rynku mięsnym. Przecież jesteśmy firmą rodzinną!