Po czterech dniach Szczytu Klimatycznego delegaci już wiedzą, że wodę mineralną trzeba przynieść ze sobą, a obiad można ugotować w hotelowej kuchni. Bo poza profesjonalną obsługą uczestnikom szczytu zgotowaliśmy kosmiczne ceny, twierdzi „Metro”.
Przyjazd dziesięciu tysięcy delegatów na Szczyt Klimatyczny do Warszawy miał sparaliżować miasto. Minęły cztery dni konferencji i warszawiakom trudno zauważyć, że prestiżowa konferencja ONZ w ogóle się odbywa. Nic dziwnego, delegaci od rana od późnego wieczoru przesiadują za murami Stadionu Narodowego. A czym się tam żywią?
- W restauracji wybór ogromny: sushi, tradycyjne potrawy (np. gęś z gruszkami, pierogi), halal, wegetariańskie. Ale ceny bardzo wysokie. Danie główne: 8-12 euro, woda i piwo w jednej cenie (np. Tyskie) – 2 euro, kawa 2-3 euro. Karnet na cały szczyt to 380 euro (czyli ok. 1,7 tys. zł).
Woda po 2 euro? Dlaczego aż tyle? – oburza się delegatka z Mali. – Nie wnikaliśmy, co i w jakich cenach będzie serwowane w czasie szczytu, odpowiada resort środowiska. To sprawa między spółką PL2012 a firmą, które zapewnia catering.
Z wysokimi cenami delegaci radzą sobie różnie. Niektórzy żywią się w fast foodach w okolicach Stadionu, np. w przejściu podziemnym pod rondem Waszyngtona, inni gotują sami. – Polskie jedzenie nam nie smakuje. Kupujemy ryż, warzywa i gotujemy nasze narodowe dania w kuchni hotelowej, opowiada Sylvie Razafindrabe, która wraz z piątką delegatów przyleciała z Madagaskaru.