Ptak_Waw_CTR_2024
TSW_XV_2025

Czy euro przetrwa?

5 stycznia 2016
Tylko kolejna partia długu, który urósł już do niebotycznych rozmiarów, uratowała jesienią Amerykę przed niewypłacalnością i bankructwem.
Gdyby nie kolejne miliardy dolarów pozyskanych „na kreskę”, nie byłoby pieniędzy na regulowanie bieżących należności. W jeszcze większych opałach jest strefa euro, która dostaje coraz większych drgawek i do przeżycia potrzebuje coraz większych pieniężnych kroplówek. Rodzi się pytanie: co stanie się z europejską walutą, którą i my wkrótce chcemy przyjąć? Jest kilka możliwości. Ekonomiści Deutsche Bank Research wyliczyli, że w 2020 roku zadłużenie najbogatszych krajów świata może wzrosnąć do 126 proc. PKB. To gigantyczne wręcz pieniądze i wszyscy wiedzą, że znaleźć je będzie coraz trudniej. A przypomnijmy, że zaledwie pięć, sześć lat temu zobowiązania gospodarek rozwiniętych nie przekraczały 77 proc. PKB. Skąd wzięła się ta – można już powiedzieć – finansowa katastrofa zamożnego świata? To, co dzieje się obecnie, jest konsekwencją kryzysu finansowego, który wynika z bardzo lekkomyślnej i nieodpowiedzialnej polityki rządów najbogatszych krajów świata – twierdzą zgodnie ekonomiści. I trudno się z twierdzeniem tym nie zgodzić, wszak lawina długu cały czas rośnie w zastraszającym tempie, a żadnego skutecznego i długofalowego rozwiązania, przynajmniej na razie, na horyzoncie nie widać.

Scenariusze dla europejskiej waluty

Co zatem czeka euro w najbliższym czasie? Tego nie wiedzą najtęższe ekonomiczne głowy. Najpoważniejsi unijni politycy uważają, że nie wykorzystano jeszcze wszystkich możliwości ratowania euro. Ale jeśli recesja będzie głębsza niż się powszechnie oczekuje, upadnie Grecja, a na granicy upadku zaczną balansować inne państwa południa Europy. W najgorszym przypadku może się to skończyć procesem powrotu do walut narodowych.

Ku temu rozwiązaniu skłaniają się niektóre środowiska w Niemczech, czyli w kraju, który dźwigał i dźwiga na swoich barkach europejskie finanse. Również sondaże i badania opinii publicznej nad Renem wskazują na coraz większy sentyment do Deutsche Mark, kojarzonej powszechnie z powojennym cudem gospodarczym i dobrobytem (tęskni za nią już ponad połowa Niemców). Ale należy wiedzieć, że na wprowadzeniu wspólnej waluty żaden kraj nie skorzystał tak bardzo jak Niemcy, największy europejski eksporter. Utrzymanie euro leży zatem w interesie naszego sąsiada, choć, co oczywiste – nie będzie tego robił za wszelką cenę.

A ta z roku na rok jest coraz wyższa. I gdyby okazała się zbyt wysoka, w grę zacznie wchodzić powrót do marki, franka czy lira. Tyle że wtedy np. drachma drastycznie straci na wartości i Grecy staną się prawdziwymi biedakami Europy, natomiast marka bardzo szybko się umocni, co z kolei ograniczy drogi niemiecki eksport. Jednym słowem, powrót do starych walut byłby procesem bardzo bolesnym i oznaczałby dla Europy wieloletni kryzys. O tym nikt nie chce dziś myśleć. Ale nic nie jest niemożliwe, tym bardziej, że sama Grecja jest już de facto bankrutem i wydaje się, że Europa czeka tylko na moment, w którym będzie można odłączyć jej pieniężną kroplówkę, płacąc za to jak najniższą cenę.

Ku teorii prawdziwego Eurogedonu przychyla się m.in. znany polski ekonomista Krzysztof Rybiński, który uważa, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż strefa euro rozpadnie się w ciągu najbliższych trzech lat.

– Nie wykluczam, że już wkrótce nastąpi prawdziwy finansowy krach, zaczną upadać banki, a z nimi ulotnią się nasze depozyty. Problemem jest to, że cele polityczne przesłaniają rządzącym prawdziwe zagrożenia, przed jakimi stoimy, i to jest bardzo niebezpieczne – twierdzi Rybiński. Bardziej realny wydaje się inny scenariusz – euro zostaje na bogatej Północy, a nękane kłopotami Południe zostaje przez Północ wypchnięte do swoich walut i biednieje jeszcze bardziej. A w zasadzie następuje jego rozkład, bo nikt nie zechce ryzykować inwestowania w drachmę czy lira i nikt nie pożyczy pieniędzy Włochom, Grekom czy Portugalczykom. W tym scenariuszu banki z Północy tracą miliardy euro, ale w końcu godzą się z tym, niwelują straty i trzymają się z daleka od nieprzewidywalnych południowców, którzy albo staczają się po równi pochyłej, albo biorą się w końcu za siebie, rozpoczynając od ubitej ziemi i żmudnej pracy u podstaw.

Warto przy okazji wspomnieć, że wielu ekonomistów twierdzi, iż to nie tyle sam projekt euro przyczynił się do obecnych problemów, ile patologie wokół niego narosłe, tj. niekontrolowane transfery środków czyli łatwe pieniądze czy zbyt szybkie tempo integracji walutowej. Kraje Południa, które nie były gotowe na przyjęcie euro, nigdy nie powinny do strefy wchodzić.

Dajmy im się uzdrowić lub umrzeć poza strefą unii walutowej, a zdrowej reszcie Europy zostawmy euro – coraz częściej słychać w Berlinie czy Hadze. Ale o ile sukcesu Północy można być pewnym, to wylizania się z ran Południa już niekoniecznie i nieprędko, bo gdyby obywatele Grecji czy Portugalii zdali sobie sprawę z tego, że w portfelach mają niewiele wart świstek papieru, a nie wciąż silną eurowalutę, to niewątpliwie zrobiliby na początku wielką zadymę. Lepiej nie myśleć, co działoby się wtedy w Atenach (tylko w czasie ostatniego strajku w greckiej stolicy spłonęło ponad 40 domów). Tymczasem euro wciąż obowiązywałoby w Niemczech, Austrii, Belgii, Holandii, Finlandii i najpewniej we Francji. Co ciekawe, w tym rozdaniu europejska waluta ostałaby się zapewne w dużo mniej zamożnej Estonii, a może nawet i na Słowacji. Ale dodajmy, że są również optymiści, którzy uważają, że obecna słabość strefy euro to początek jej drogi ku szczęściu i powstaniu silnego supereuropaństwa, które będzie jednym z filarów światowej gospodarki. Jeśli już, to byłoby to możliwe tylko wtedy, gdyby Komisja Europejska wymogła na członkach strefy konsultowanie narodowych budżetów z Brukselą i egzekwowała surowe kary za przekraczanie deficytu. Ale czy jest to w ogóle możliwe? Owszem, ale nieprędko. W tej chwili wydaje się to najmniej realistyczny scenariusz.

Kto załatwił nam kryzys?

Można byłoby zapytać: kto winien jest obecnemu stanowi rzeczy? Winnego łatwo wskazać – oczy kierują się w tym momencie na południe Europy i Stany Zjednoczone. Bo to właśnie Amerykanie i Europejczycy zafundowali światu cały ten klops, żyjąc od lat ponad stan i prowadząc moralnie dwuznaczną działalność (chodzi m.in. o instytucje finansowe, które pożyczały duże pieniądze nawet osobom niewypłacalnym, a następnie rolowały te długi i na potęgę nimi handlowały), co finalnie zaowocowało upadkiem ikony kapitalizmu, jaką dla wielu był bank Lehmann Brothers, i obecnym kryzysem finansowym.

A przecież jeszcze niedawno, w czasach prezydencji Billa Clintona, amerykański budżet notował nawet solidną nadwyżkę. Co z tego, skoro późniejsze wojny w Iraku i Afganistanie kosztowały fortunę (łącznie ok. 3,7 bln dolarów!), a finansowe rozluźnienie reguł gry przełożyło się katastrofalnie na dzisiejsze problemy finansowego świata.

POWIĄZANE

Główny Inspektorat Sanitarny wydaje coraz więcej ostrzeżeń publicznych dotyczący...

Uprawa soi przy wsparciu technologii – ciekawy kierunek dla polskich rolników Ar...

Najnowsze dane GUS pokazały zaskakująco wręcz dobre dane na temat aktywności dew...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę