Globalne ocieplenie zainicjowali neolityczni rolnicy - twierdzi amerykański klimatolog.
Sukces ewolucyjny zawdzięczamy m.in. naszej elastyczności. Potrafiliśmy
się przystosować do życia w niemal każdych warunkach środowiska. Stopniowo
jednak role zaczęły się odwracać - im było nas więcej, tym częściej to my
zmienialiśmy przyrodę, a nie ona nas. Już tysiące lat temu ta ingerencja stała
się tak duża, że prawdopodobnie zatrzymaliśmy nadejście kolejnego
zlodowacenia – mówił prof. William Ruddiman z Uniwersytetu Wirginii podczas
kongresu Amerykańskiej Unii Geofizycznej (AGU) w San
Francisco.
Wchodzimy do gry
Ruddiman od ćwierć wieku
prowadzi badania dotyczące dawnych zmian klimatu. Na kongresie dowodził, że
rozpowszechnienie się rolnictwa przed ok. 8 tys. lat spowodowało wzrost
temperatur na całej planecie. Do atmosfery dostały się wtedy duże ilości
dwutlenku węgla, gazu, który zatrzymuje ciepło przy powierzchni planety. Po raz
pierwszy w historii doprowadził do tego człowiek – stwierdził
uczony.
Zdaniem Ruddimana bezpośrednie przyczyny ówczesnego globalnego
ocieplenia były dwie - wzniecanie wielkich pożarów lasów i osuszanie bagien.
Odzyskane w ten sposób tereny ludzie przeznaczali pod uprawę lub hodowlę. Skąd
wiadomo, że konsekwencją tych nowych porządków w przyrodzie było podgrzanie
ziemskiego klimatu? Moment ten, według uczonego, zapisał się w lodowcach
Antarktydy i Grenlandii.
Oś się odchyla, gazu
przybywa
Dzięki temu, że w lodzie zachowały się pęcherzyki
powietrza, można się dowiedzieć, jaki był skład atmosfery przed setkami i
tysiącami lat, w tym - podczas ostatniej epoki lodowej oraz w okresie zwanym
holocenem, który nastąpił po jej zakończeniu. - Niewielkie odchylenia osi naszej
planety powodują, że do jej powierzchni dociera raz więcej, raz mniej
promieniowania słonecznego. W pierwszym przypadku stężenie gazów cieplarnianych,
dwutlenku węgla i metanu, rośnie, w drugim - maleje. Rytm tych zmian wynosi 26
tys. lat i można go odczytać z rdzeni lodowych - tłumaczył uczony. Jego zdaniem
ów cykl uległ zaburzeniu na początku holocenu. - Zgodnie z opisanym wyżej rytmem
poziom obu gazów powinien maleć od co najmniej 10 tys. lat, ponieważ spada
powoli ilość ciepła słonecznego docierającego do planety. Ale tak było tylko
przez pewien czas po ustąpieniu lodowców, niespodziewanie 8 tys. lat temu
wszystko się odmieniło. Najpierw zaczęło przybywać dwutlenku węgla, a trzy
tysiące lat później metanu - pokazywał Ruddiman na swoich
wykresach.
Bez nas byłoby zimniej
Amerykański
klimatolog wyliczył, że gdyby nie działalność człowieka, średnia roczna
temperatura na całej Ziemi byłaby na początku XVIII wieku, czyli przed
początkiem epoki przemysłowej, niższa o 0,8 stopnia. Na obszarach podbiegunowych
ochłodzenie to miałoby jeszcze większe rozmiary i sięgało 2 stopni. Gdyby
poziom gazów cieplarnianych, zamiast rosnąć, systematycznie spadał, lądolód
wkroczyłby ponownie do Kanady już 4 tys. lat temu. Prawdopodobnie mielibyśmy
dziś kolejne zlodowacenie. Ten napisany przez naturę scenariusz zmienili nasi
przodkowie – podsumował prof. Ruddiman.
Uczony twierdzi także, że
jego hipoteza sprawdza się również w czasach nam bliższych. W latach 1300-1800
na półkuli północnej nastąpił okres chłodu zwany "małą epoką lodową". Jej
nastanie Ruddiman tłumaczy upadkiem rolnictwa.
Najpierw jakaś plaga
zniszczyła rośliny uprawne, w rezultacie wsie się wyludniły, a na porzucone
przez ludzi pola powróciły lasy, które zaczęły w większych ilościach pobierać
dwutlenek węgla z powietrza. To uruchomiło spadek temperatur – mówił uczony.
Dodajmy, że większość badaczy mówi jednak coś przeciwnego. Ich zdaniem to
właśnie ochłodzenie klimatu wywołane jakąś inną przyczyną - na przykład mniejszą
aktywnością słońca - doprowadziło do spadku produkcji rolnej, a w konsekwencji -
głodu i chorób.