Zaczął się sezon na szparagi. Wiadomo już, że z powodu ostrej zimy zbiory nie będą dobre. Polskim hodowcom zaszkodził też silny złoty i konkurencja niemieckich upraw.
Elwira Reus z Nowej Soli uprawia szparagi na 110 ha. Niemal całą produkcję na pniu sprzedaje w Holandii. Wydawać by się mogło - żyła złota. Zazwyczaj 1 ha przynosi w ciągu sezonu (maj - czerwiec) ok. 4-5 tys. zł zysku. Ale nie w tym roku. Reus musiała już zamknąć jedno 30-hektarowe pole, bo szparagi z niego pochodzące były kiepskiej jakości. Zaszkodziła im długa, mroźna zima.
Polscy producenci są rozczarowani: z winy złej pogody co trzeci szparag jest pusty.
Rocznie wyrasta u nas ok. 3,5 tys. ton szparagów wartych ok. 18 mln zł. Tylko co czwarty polski szparag jest zjadany w kraju. Pozostałe jadą na eksport: białe szparagi do Niemiec, Belgii, Danii i Szwecji; zielone kupują Brytyjczycy. Jednak w tym roku eksport utrudnia silny złoty. Do tego Niemcy, jeszcze osiem lat temu będący największymi importerami, podwoili produkcję do 80 tys. ton i dziś są na czwartym miejscu wśród eksporterów szparagów.
Przeciętna polska szparagarnia mierzy zaledwie od 0,5 do 2 ha. To zwykle dodatkowa działalność dla ogrodników. Drobni producenci, którym nie udało się znaleźć rynków zbytu, sprzedają szparagi poniżej kosztów produkcji. Bo dziś przeciętny Polak zjada zaledwie jednego szparaga rocznie. Daleko nam jeszcze do światowych rekordzistów, Szwajcarów, którzy rocznie konsumują średnio cztery pęczki.
Jaka jest recepta na kłopoty? - Szukamy nowych rynków zbytu, nastawiamy się na Szwajcarię. A równocześnie polscy ogrodnicy starają się wypromować modę na jedzenie szparagów - mówi prof. Mikołaj Knaflewski z Katedry Warzywnictwa poznańskiej Akademii Rolniczej.