Potężne niegdyś rybołówstwo dzisiaj zachowało się w niewielkim stopniu, głównie na Bałtyku. O ile zachodniopomorscy armatorzy handlowi przetrzymali trudny okres, mocno redukując koszty i flotę, o tyle część rybołówstwa całkowicie przestała istnieć.
Chodzi o flotę dalekomorską. Niczym nieskrępowany dostęp do światowych łowisk, teza o niższych kosztach uzyskania kilograma białka z ryby niż z produkcji zwierząt lądowych spowodowały, że od lat 50. sektor ten rozwijał się prężnie. W latach 70. polska flota dalekomorska liczyła 139 trawlerów oraz 10 chłodnicowców. Na całym świecie można było spotkać statki świnoujskiej Odry, szczecińskiego Gryfa czy Transoceanu albo gdyńskiego Dalmoru. Głównym rejonem działania był północny Atlantyk, a połowy w latach 70. przekraczały 300 tysięcy ton rocznie.
Ogromne zainteresowanie połowami spowodowało zagrożenie światowych łowisk. W 1982 r. ostatecznie zakończyła się era swobodnych połowów - Polska podpisała konwencję ONZ o prawie morza, która wprowadziła 200-milowe strefy ekonomiczne dla państw nadbrzeżnych. Oznaczało to konieczność wykupu drogich limitów połowowych. To oraz ostre warunki wolnego rynku spowodowały, że w latach 90. sektor całkowicie się załamał. Najpierw, w 2001 r., przestał istnieć szczeciński Gryf, a rok później Odra. Wraz z upadkiem firm zniknął też szczeciński Transocean, armator wyposażony w statki-chłodnie do przewozu łowionych przez Gryfa i Odrę ryb. Dzisiaj z dawnej świetności pozostało niewiele. W drugiej połowie lat 90. północnoatlantyckimi łowiskami zainteresowali się prywatni armatorzy - m.in. warszawski Atlantex i gdyński Artic Navigation - którzy mają w sumie trzy statki. Działa też gdyński Dalmor, który eksploatuje swoje trzy jednostki u wybrzeży Nowej Zelandii.
Nieco lepiej powiodło się rybakom bałtyckim, którzy lata 90. zaliczają do okresu prosperity, m.in. dzięki nieskrępowanym połowom dorsza i otwarciu po 1989 roku granic, a tym samym możliwości wolnej sprzedaży ryb w zachodnich portach. Po roku 2000 jednak i ten rynek się załamał. Koszty pracy i eksploatacji w Polsce dorównały tym w innych krajach bałtyckich, ale UE zaczęła wprowadzać coraz ostrzejsze limity połowów ryb. Po wejściu Polski do UE ruszył Sektorowy Program Operacyjny Rybołówstwo, który miał dostosować potencjał floty do możliwości połowowych, co w praktyce oznaczało drastyczną redukcję liczby kutrów. Wielu rybaków chętnie skorzystało z programu i przekazało swoje jednostki na złom. Według danych Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa, na 1393 łodzi i kutrów - zarówno morskich jak i śródlądowych - rybacy złożyli 433 wnioski o rekompensaty za złomowanie swoich jednostek. Znaczną część stanowiły łodzie i kutry morskie z Pomorza Zachodniego. Rybacy, którzy dalej łowią, toczą boje z UE, która w perspektywie lat coraz bardziej chce ograniczać połowy dorsza.