Ptak_Waw_CTR_2024
TSW_XV_2025

Choroba Millera

11 kwietnia 2003

Premier Leszek Miller słynie z umiłowania bon motów. Jego czasem zabawne, a zawsze ostro zarysowane powiedzonka przechodzą do codziennego użytku. Wszyscy już wiedzą jak zaczął, teraz czekają jak skończy. Czekają zwłaszcza dziennikarze, by zgrabną puentą zakończyć swoje sensacyjne artykuły. Kładę nacisk na sensacyjne, bo z dziennikarskich relacji wynika wszakże niezbicie, że w naszym ukochanym kraju czego jak czego, ale sensacji, a raczej sensacyjek jest w bród. Trzeba tylko uczepić się jakiegoś zdarzenia, nadać mu słowne ozdobniki i już ma się gwarancję, że opublikuje to nie tylko macierzysta redakcja, ale także powtórzą wielokrotnie w innych publikatorach. I nieważne czy zjawisko ma charakter powierzchowny czy incydentalny, jak orzeknie dziennikarz tak ma być odczytane i już.

Premier Miller nazwał „chorobą wściekłych dziennikarzy” podsycanie informacji o nieustającym jego konflikcie z Prezydentem. Konflikt jest, ale na gruncie różnicy podejść do merytorycznych rozwiązań – wyjaśnia premier, nie jest zaś wyrazem jakiejkolwiek walki między zaprzyjaźnionymi od lat najważniejszymi dziś osobami w kraju. Dziennikarze jednak chcą żeby taki był, więc wysyłają określone sygnały do społeczeństwa. Poglądy, oceny powtarzane utrwalają się w pamięci odbiorców i tworzą obraz rzeczywistości, choć nie zawsze rzeczywisty.

To poważny zarzut pod adresem czwartej dziennikarskiej władzy. Na pewno nie będzie puszczony mimo uszu, a o chorobie wściekłych dziennikarzy pełno będzie komentarzy na antenach i na łamach. Komentarzy pełnych oburzenia. Choć jestem reprezentantem dziennikarskiej profesji i bolą mnie krytyczne oceny środowiska, to jednak nie akceptuję w wielu przypadkach dziennikarskiej nierzetelności (jednostronność relacji), łamania dziennikarskiego kodeksu etycznego (ferowanie wyroków dla ludzi przed orzeczeniem sądowym), balansowanie na granicy prawa za cenę uzyskania sensacyjnego materiału (ujawnienia bilingów osób zamieszanych w tzw. aferę Rywina).

Najnowszy przykład. Co powiedział na zjeździe wojewódzkim SLD w Bydgoszczy Marek Dyduch wszyscy wiedzą (słowa powtarzane, cytowane i komentowane we wszystkich dziennikach, w telewizji pokazywano jako podkład migawkę filmową z sali obrad), o czym rozmawiano na zjeździe SLD w Bydgoszczy nie dowiedzą się członkowie SLD w województwie kujawsko-pomorskim, bo nawet lokalne media skupiły się tylko na wypowiedzi gościa zjazdu. Jest realna szansa, że niedługo obiegowym będzie pogląd, że Bydgoszcz jest antyklerykalna. Fałszywy i krzywdzący.

Trudno znaleźć rzetelną relację z Kongresu Polskiego Rolnictwa. Łatwo dowiedzieć się, że kongres w atmosferze kłótni nie zrobił prezentu rządowi i nie przyjął żadnych wniosków w sprawach europejskich, co niechybnie wróży klęskę referendalną, bo rolnicy nie zagłosują na TAK. Sensacyjne, nierzetelne, ale budujące społeczną opinię.

Moi mistrzowie w zawodzie uczyli, że czwarta władza to nie tylko wolność słowa, swoboda w pisaniu co widzi mi się lub mojej redakcji czy wydawcy, ale to ogromna odpowiedzialność za skutki użytych słów. Przede wszystkim odpowiedzialność. Wszak „Słowo bardziej boli niż rana” głosi polska mądrość. Czyżby ta tak bardzo ceniona w zawodzie dziennikarskim wartość zdewaluowała się za przyczyną choroby wściekłych dziennikarzy? Może warto popracować nad skuteczną szczepionką? A może i ta diagnoza chorobowa zdewaluuje się wraz ze smutnym końcem Leszka Millera, co wieszczą zawczasu w mediach?


POWIĄZANE

Główny Inspektorat Sanitarny wydaje coraz więcej ostrzeżeń publicznych dotyczący...

Uprawa soi przy wsparciu technologii – ciekawy kierunek dla polskich rolników Ar...

Najnowsze dane GUS pokazały zaskakująco wręcz dobre dane na temat aktywności dew...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę