Do cebra z siankiem trza grosik wrzucić, a potem nalać wody. Każdy domownik musi gębe łobmyć, coby był pikny i zdrowy w Nowym Roku. Ten i inne zwyczaje lasowiackie, związane z Wigilią, "Lasowiaczki" z Baranowa Sandomierskiego przybliżyły uczestnikom sobotniej wieczerzy wigilijnej, zorganizowanej w Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury w Baranowie Sandomierskim.
Wigilia była dla lasowiaków - mieszkańców naszego regionu - dniem 
szczególnym. W przeddzień Bożego Narodzenia kultywowano tradycje religijne, 
które w połączeniu z ludową tradycją tworzyły niesamowity klimat. 
- 
Dzieci miały za zadanie robienie ozdób z bibuły na drzewko. Nie na choinkę, ale 
na drzewko, bo tradycja choinki dopiero po wojnie się narodziła - zaznacza 
Anna Rzeszut, lasowiaczka z Baranowa. - W tym czasie mężczyźni sprzątali w 
oborze i stajni, a kobiety przygotowywały wieczerzę. Obowiązkowo z 12 dań. 
Stół wigilijny musiał być starannie przygotowany. Śnieżnobiały 
obrus, gliniany dzban wypełniony ziarnem zboża, w które wciśnięta była gromnica. 
Pod stołem i na stole sianko, symbol żłobu, w którym narodził się Jezus. 
- Jadło się drewnianymi łyżkami z jednej, glinianej misy - wyjaśnia 
Kazimiera Malinowska, lasowiaczka. - Przez całą wieczerzę nie wolno było położyć 
łyżki. Po skończonych posiłkach gospodyni brała wszystkie łyżki i próbowała je 
związać wiązką skręconego siana spod stołu. Jeśli udało się związać łyżki, to 
był znak, że za rok domownicy zasiądą w takim samym gronie do stołu wigilijnego. 
Po wieczerzy ziarno z dzbana z gromnicą wrzucało się do worka z ziarnem, 
które na wiosnę szło do siewu. To gwarantowało udane plony. Zdrowie i urodę 
gwarantowało natomiast umycie twarzy w wodzie z cebra, do którego oprócz sianka 
ze stołu wigilijnego, wrzucić trzeba było grosik. Ale wigilijne obrządki 
lasowiaków dotyczyły nie tylko zdrowia i pomyślności w nadchodzącym roku. Także 
panny mogły w prosty sposób dowiedzieć się, czy wyjdą w najbliższym czasie za 
mąż. 
- W Wigilję panna brała swoją drewnianą łyżkę i szła do chlewa. 
Musiała uderzyć w koryto - zdradza Anna Rzeszut. - Jeśli świnia 
zarechotała, to znaczyło, że jakiś kawaler się pojawi. Ale jak świnia odwróciła 
się zadkiem do panny, to znaczyło, ze kawalerowie będą się od niej odwracali. 
W ten wieczór panny nasłuchiwały też szczekania psów. Z której strony 
zaszczekał - z tej strony należało się spodziewać amanta. Najlepiej, jak pies 
szczekał od strony młyna, bo synowie młynarza to dobra partia.
 
- Po 
Wiliji nie zaszkodziło też dzieciakom łyżkom po głowie dać, żeby jem głupote 
wybić - śmieje się Zofia Wydro, lasowiaczka. Podczas sobotniej wieczerzy w 
Baranowie członkinie zespołu obrzędowego "Lasowiaczki" z Anną Rzeszut na czele 
zadbały, żeby biesiadnikom nie zabrakło tradycyjnego lasowiackiego jadła. Był 
oczywiście opłatek, potem barszcz z uszkami, pierogi z kwaśną kapustą, groch z 
kapustą, gołąbki i kasza w kilku daniach, między innymi ze śmietaną i 
śliwkami.