Około południa we wtorek 30.03 br. ruszyła manifestacja rolników ulicami Warszawy, aby zaprotestować przeciwko polityce koncernów browarskich w stosunku do polskich plantatorów chmielu. Do niedawna Polska była potęgą w produkcji chmielu. Obecnie wielkie koncerny browarskie, w których rządzi „kapitał zagraniczny” nie chcą skupować chmielu od polskich producentów tego surowca. Na skupie w cenie wolnorynkowe, jak to miało miejsce w ubiegłym roku, proponuje się krajowym producentom tego surowca 1zł za kg szyszek chmielu. Przewodniczący NSZZ Solidarność Rolników Indywidualnych, (związek był organizatorem protestu), w swoich wystąpieniach podczas manifestacji wspomniał, że rolnik niemiecki specjalizujący się w uprawie chmielu otrzymuje 10 euro za kilogram szyszek chmielu, że są tam dotacje i browarom opłaca się kupować surowiec od rodzimych producentów.
U nas – jak dodał przewodniczący w dalszej swojej wypowiedzi – widocznie komuś zależy, aby zniszczyć polską produkcję chmielu.
Specjalny list petycja w obronie rolników uprawiających chmiel i zmianie polityki koncernów piwowarskich został złożony na ręce przedstawicieli jednej z firm browarskich (na początku manifestacji) oraz drugi w Ministerstwie Rolnictwa (gdzie zakończył się protest rolników).
W tej małej i wyjątkowo spokojnej, jak na skalę problemu, manifestacji wzięło udział stu kilkudziesięciu rolników. Widocznie inni rolnicy zwątpili w celowość, a raczej skuteczność takiego protestu. Poniekąd i słusznie, by jakaś petycja i protest garstki ludzi (nawet bardzo zdeterminowanych) mogło zmienić politykę biznesową firmy, gdzie pieniądz jest wszystkim, a szefostwo, być może nawet nie mówi po polsku. Po drugie petycja w tej sprawie do Ministerstwa Rolnictwa też się nieco rozmija z celem, ponieważ na pewno te sprawy są mu dobrze znane. Kwestia dofinansowania produkcji bądź skupu chmielu rozbija się o pieniądze a bardziej ich brak. Rozwiązania legislacyjne zapewniające producentom pewne poczucie bezpieczeństwa również nie wchodzi w rachubę, ponieważ w gospodarce rynkowej rząd nie może głęboko ingerować w czyjś biznes. Trochę mógłby. Pytanie tylko, czy ma chęć stawić czoło problemowi. W zasadzie, całej masie problemów (podobna sytuacja na rynku mięsa, zwłaszcza trzody chlewnej, mleka czy zbóż). Rolnictwo dla tego rządu to pewnego rodzaju kula u nogi. Są i tacy, którzy uważają że gospodarka krajowa bez rolnictwa może świetnie prosperować. Jest to myślenie na krótką metę bowiem wystarczy, że wybuchnie lokalny lub globalny konflikt albo nastąpi jakaś klęska o katastrofalnych rozmiarach (powódź, susza itp.) a bezpieczeństwo żywnościowe narodu legnie w gruzach. Ale kogo to obchodzi?
Obecnie w gremiach rządowych nie ma ważniejszego tematu od tego, kto w PO ma zostać kandydatem na prezydenta. Komorowski czy Sikorski? Tu jeszcze raz potwierdza się powiedzenie: „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia” .
Pomyśleć, że są kraje dobrze prosperujące, gdzie rolnictwo zajmuje w gospodarce jedno z czołowych miejsc. Czyli, można.
Ale nie u nas!
8197443
1