Na Bałtyku sezon na dorsze w pełni. Tymczasem rybacy mają powód do zmartwienia, ceny ryb spadły do tak niskiego poziomu, że połowy stają się nieopłacalne. Wszystko z powodu światowego kryzysu.
Polskie dorsze trafiają przede wszystkim na rynki zachodnie, jednak od kilku tygodni są tam wypierane przez ryby z Islandii. Islandczycy gwałtownie zwiększyli połowy i sprzedaż aby ratować swój budżet. A przy okazji zachwiali rynkiem rybnym w Polsce
Jerzy Jasicki - Rybak łodziowy z Rewala: dorsze kosztują 43 złote, filet w Koszalinie kosztuje 20 złotych z dorsza. Na Śląsku kosztuje 20 złotych z dorsza. W środkowych Niemczech filet z dorsza prawdopodobnie polskiego lub islandzkiego – nie ważne, kosztuje 14 euro. Kto te pieniądze po drodze bierze pytam się.
Do Polski trafiają tanie dorsze z Litwy, Łotwy i Estonii, co też wpływa na zaniżanie ceny ryb krajowych. Ale kryzys ma też drugie oblicze. Po raz pierwszy od lat drożeją krajowe śledzie i szproty a ich połowy stają się wreszcie opłacalne. Kurs euro jest tak wysoki, że przetwórnie już nie importują surowca z Norwegii.
Ryszard Klimczak - Spółka rybacka „Maszoperia Kołobrzeska”: widać wyraźnie, że przetwórcy powoli zaczynają powracać z tym pytaniem do rybaka polskiego, czy zechciałby dla jego potrzeb tego śledzia łowić. Biorąc pod uwagę te różnice kursowe.
W poprzednich latach śledzie bałtyckie kosztowały około 80 gr/kg, w tym sezonie są nawet dwa razy droższe. Jednak nie wszystkie jednostki są w stanie przestawić się na łowienie opłacalnych gatunków ryb. Większości po prostu nie stać na nowe sieci i sprzęt do połowów.