Mówienie o całkowitym zastoju jest jeszcze przedwczesne, ale po zeszłotygodniowym ożywieniu na rynku nie ma już śladu. Nie ma go także po większej ilości transakcji chętnych do zakupów kontrahentach. Są jedynie poszukiwania odbiorców i niższe ceny uzyskiwane za surowiec.
Tak od początku miesiąca wygląda rynek wieprzowiny. Wszystko przez nadwyżkę mięsa w kraju i za granicą. Krajowi producenci liczyli, że umocnienie się euro osłabi import i będą mogli swobodniej handlować surowcem. Podaż jednak spłatała im figla.
Import owszem jest ograniczony, ale wiele firm wciąż obraca sprowadzonym po niższym kursie mięsem mrożonym, a i same zakłady mają spore zapasy krajowego towaru. W bieżącej produkcji bazują więc na własnych chłodniach, a jeśli decydują się na zakupy, to bardzo niewielkich ilości. Ograniczona liczba kontrahentów i duża podaż zaowocowała spadkiem cen.
Elementy poszukiwane przed pierwszym listopada, teraz nie znajdują nabywców. Szynka, karkówka czy schab odkładają się w magazynach. Nie ma także chętnych na sprzedające się do tej pory na pniu skórki, tłuszcze i głowy. Cenowe oferty zakupu mijają się z ofertami sprzedaży o 30 - 40 groszy.
Gdyby kurs euro był korzystniejszy dla importerów, to sytuacja krajowych producentów byłaby jeszcze gorsza, bo w tym tygodniu wieprzowina w Europie zdecydowanie tanieje. Za kilogram karkówki firmy przetwórcze płacą około 9 złotych. W porównaniu z ubiegłym tygodniem cena łopatki spadła nawet o 60 groszy za kilogram.