Olbrzymia topola już nie zagraża mieszkańcom ul. Podróżniczej we Wrocławiu - powaliła ją ostatnia wichura
- To się musiało tak skończyć. Dobrze, że drzewo nie upadło na nasze domy i nikogo nie zabiło - mówi Jerzy Ples, który mieszka w budynku niedaleko drzewa.
O problemie mieszkańców ulic Podróżniczej i Beniowskiego pisaliśmy w ubiegłym roku. Próbowali wymusić na sąsiedzie, by podciął rozrośnięte konary topoli. Interweniowali u administratora budynku, w Wydziale Ochrony Środowiska, straży miejskiej oraz w Zarządzie Dróg i Komunikacji. Tłumaczyli: - To drzewo nam zagraża.
Mieli rację. W poniedziałek 30-metrowa topola runęła.
Jerzy Godlewski, wiceprezes Romdom-3, zarządcy budynków przy Podróżniczej: - Drzewo rosło na prywatnej posesji, nie mogliśmy zmusić właściciela, żeby podciął gałęzie. A topola to niebezpieczne drzewo. Taki wielki chwast, słabo ukorzeniony.
Ewa Mazur, rzeczniczka prasowa Zarządu Dróg i Komunikacji: - Pretensje można mieć tylko do właściciela terenu. To jego zaniedbanie. Po poniedziałkowej burzy 80 procent wywróconych drzew to właśnie topole, którym nie podcinano koron.
Dagmara Turek-Samól, rzeczniczka straży miejskiej: - Nic nie mogliśmy zrobić, nie mamy takich uprawnień. Sprawę przekazaliśmy do Wydziału Ochrony Środowiska.
Bogdan Łukaszewicz, dyrektor Wydziału Środowiska i Rolnictwa Urzędu Miejskiego: - Nie możemy nakazać właścicielowi podcięcia konarów lub usunięcia drzewa. Nawet wtedy, gdy jest chore, usycha i zagraża bezpieczeństwu innych. Sami też go nie wytniemy, bo to nie należy do naszych obowiązków. I nie mamy na to funduszy. A usunięcie jednego drzewa kosztuje co najmniej 4 tys. zł.
Jedynie sąd może zmusić niesfornego właściciela do zrobienia porządku w obrębie posesji. Poza tym każdy właściciel powinien mieć ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej.
- Tyle że ludzie wolą się ubezpieczyć od szkód, niż im zapobiegać - komentuje Łukaszewicz.
Przewrócona topola zablokowała drogę i wjazd do jednego z garaży. Wczoraj została pocięta i wywieziona.