W rolnictwie brak rąk do pracy. Szczególnie dotkliwy jest on w gospodarstwach warzywno -kwiatowych i sadownictwie. Problem miał być rozwiązany przez otwarcie polskich granic dla pracowników najemnych ze Wschodu. Pierwsze uchylenie granicy nie przyniosło spodziewanych efektów. Procedury okazały się zbyt skomplikowane. Ich złagodzenie również nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. W szklarniach i sadach rozpoczyna się kolejny sezon.
Właściciele gospodarstw ogrodniczych i sadów wiele nadziei wiązali z przepisami umożliwiającymi im zatrudnianie robotników sezonowych zza wschodniej granicy. 1 września 2006 roku weszło w życie rozporządzenie ministra pracy zezwalające na zatrudnianie cudzoziemców do prac sezonowych w rolnictwie. Miało być lepiej, a decyzja w tej sprawie zaowocowała zwiększonymi represjami w stosunku do zatrudniających i zatrudnianych. Skomplikowane procedury sprawiły, że rolnicy nie chcieli szukać pracowników na Wschodzie. Trzeba było pojechać minimum dwukrotnie za granicę! Na zatrudnionych „na czarno” straż graniczna urządzała łapanki. Schwytanych deportowano, a zatrudniających karano finansowo.
Brak rąk do pracy powodował, że na polach często zostawały nie zebrane owoce i warzywa. Po nowelizacji prawa głośno zapowiadano zmianę sytuacji i rozwiązanie problemu. Na Wschód po robotników trzeba teraz jechać już tylko raz. Jednak wcale nie rozwiązało to problemu. Procedury nadal są zbyt skomplikowane dodatkowo wschodnia granica jest teraz zewnętrzną granicą UE. Na sprowadzającego robotników gospodarza spadł teraz dodatkowo obowiązek zatrzymania robotników na terenie Polski.