Ptak_Waw_CTR_2024
TSW_XV_2025

Bóbr by się uśmiał

17 listopada 2003

W Moszczance, w województwie opolskim, 11 hektarów stoi pod wodą. O odszkodowaniach mowy nie ma. Chłopi, w odróżnieniu od bobrów, nie są u nas pod ochroną

W 1997 roku prudnickie nadleśnictwo sprowadziło i osiedliło w lasach trzy bobrze rodziny. Dwie się nie zaadaptowały:  Bo wypłoszyli je miłośnicy zwierząt –  tłumaczy nadleśniczy Henryk Pigulski.  Na przykład w Ścinawie Nyskiej ekolodzy robili sobie pikniki przy żeremiach, a teraz płaczą, że bobry się tym wkurzyły i wyniosły. Oszołomstwo jest największym wrogiem ochrony przyrody. Dlatego nadleśniczy nie chce zdradzić największej ostatnio przyrodniczej sensacji: gdzie w okolicy osiedliły się orły bieliki. - Jeszcze o tym, broń Boże, napiszecie i zjadą się wycieczki nawiedzonych przyrodników z całego województwa - mówi. Już i tak miejscowi chodzą tam całymi rodzinami. Miejmy nadzieję, że orły się ich nie wystraszą i nie odlecą. 

Bobrzy raj 

Jednej z trzech sprowadzonych przed sześcioma laty rodzin nie przeszkadzało ludzkie sąsiedztwo. Zadomowiła się na stałe w Moszczance. Jednak nie tam, gdzie chcieli leśnicy: bobry opuściły nieużytki i zbudowały żeremia na strumyczku płynącym wśród łąk i pól uprawnych. Gryzonie żyły sobie spokojnie, pożywienia miały pod dostatkiem i rodzinka w ciągu kilku lat znacznie się rozrosła. Przegrodziły już strumyk siedemnastoma tamami – wylicza nadleśniczy Pigulski. Marian Hajdecki, rolnik z Moszczanki, dodaje, że aż dziewięć z nich bobry zbudowały na 200-metrowym odcinku graniczącym z prywatnymi polami. Przy okazji woda zalała mi półtorej hektara łąki –  podkreśla. Rolników, których grunty znalazły się pod wodą lub zrobiły się tak podmokłe, że nie można ich uprawiać, jest w Moszczance kilku. W sumie bobry zabrały nam około 10 hektarów –  sumuje Jan Szczęśniak.  Nic przeciwko tym zwierzętom nie mam, ale czemu mamy do nich dopłacać?

Rolnicza kasa 

Samemu Szczęśniakowi bobrze żeremia zalały prawie hektar łąki. Mógłbym tam zebrać 15 ton siana, wartego tysiąc złotych, poza tym płacę za to bajoro 100 złotych podatku – wylicza. - Nie wspomnę już o tym, że na kupno pola wziąłem kredyt... W sumie rolnicy szacują, że na dziesięciu hektarach zabranych im przez bobry tracą łącznie ponad 11 tysięcy złotych rocznie. - Ale ta rodzinka ciągle się rozrasta i buduje nowe żeremia - zaznacza Marian Hajdecki. - Póki co, płacimy za to my... - Rozmawiałem kiedyś z burmistrzem Prudnika, żeby zwolnił mnie z opłat za ten kawałek, jednak nie chciał o tym słyszeć – macha ręką Jan Szczęśniak. Według prawa za zniszczone uprawy należą się odszkodowania. - Prędzej świnia niebo zobaczy, jak oni pieniądze - uśmiecha się sceptycznie nadleśniczy Henryk Pigulski. Gatunkami chronionymi, do których należą bobry, zajmuje się wojewódzki konserwator przyrody. Odszkodowania powinien więc wypłacać urząd wojewódzki, ale przecież wszyscy wiedzą, że kasa państwa jest pusta...

Pomysł na biznes

 Justynie Kantorczyk-Gałkiewicz, wojewódzkiemu konserwatorowi przyrody, problem bobrów w Moszczance nie jest obcy: Ta sprawa zaczęła się jeszcze za mojego poprzednika - podkreśla. - Rolnikom przysługuje prawo złożenia do wojewody wniosku o odszkodowanie albo wystąpienia na drogę sądową. Rolnicy na hasło "sąd" dostają jednak gęsiej skórki: - Panie kochany, za same koszta i adwokata więcej zapłacimy, niż ta sprawa warta. A zresztą, kto ma czas włóczyć się latami po rozprawach, kiedy robota w polu czeka? Marian Hajdecki: A co do pomocy od wojewody, to był tu kiedyś taki jeden z wojewódzkiej ochrony środowiska i radził, żebym sobie koło tych bobrów postawił budkę z piwem. Pomysł może i dobry, bo faktycznie ludzi tam przyjeżdża coraz więcej...  Wiem, bo wydeptali sobie do tych bobrów ścieżki w mojej pszenicy –  zgryźliwie zauważa Jan Szczęśniak.

Sejm się zastanawia. Zdesperowani rolnicy zaczęli rozważać rozwiązania alternatywne. A może by tak kilka żeremi po prostu roz..? –  podrzuca pomysł Marian Hajdecki. - Nie da rady - macha ręką Szczęśniak. - Po pierwsze, dostaniesz wyrok za zniszczenie przyrody. Po drugie, musiałbyś te tamy rozerwać ciężkim sprzętem, bo traktorem w mokradła nie wjedziesz. A po trzecie, bobry zaraz wszystko odbudują. Wiem, bo kiedyś wyciągnąłem kilka patyków, kiedy miałem nad strumykiem siano w kupkach. Na drugi dzień wszystko pływało w wodzie, bo te cholery zatkały dziurę i jeszcze bardziej podwyższyły tamę. Wojewódzki konserwator przyrody zapowiada, że już niedługo problem odszkodowań rozstrzygną posłowie.  Jest już w Sejmie po pierwszym czytaniu nowa ustawa o ochronie przyrody, w której szczegółowo zostanie określone, kto szacuje szkody oraz ile i za co się płaci. Pozwoli ona również zabezpieczyć pola na koszt wojewody. Rolnicy w siłę sprawczą najwyższej władzy ustawodawczej wierzą średnio. Czy posłowie zabronią lisom podbierać nam kury z kurnika albo dzikom ryć w ziemniakach? –  pyta Aleksander Giza. - Lepiej niech się wezmą za myśliwych.

Prawo strzelby

Co do myśliwych, to masz rację - przytakuje Marian Hajdecki. - Kiedyś taki jeden przepędził mi dzieci z mojej prywatnej łąki, bo zbudował sobie na niej ławeczkę do odstrzału dzików. Jan Szczęśniak: - Do tego ich hobby też my dopłacamy. Dziki zryły mi prawie 2 hektary pszenicy. 29 lipca komisja z koła łowieckiego oszacowała, że należy mi się odszkodowanie tylko za 30 arów, czyli 275 złotych. Jednak pieniędzy nie mam do dziś. Nadleśniczy Henryk Pigulski informuje, że za szkody wyrządzone przez zwierzynę łowną (dziki, sarny, lisy itp.) powinny płacić koła łowieckie. - To w końcu sport elitarny, dający samcom gatunku homo sapiens możliwość dania upustu atawistycznym instynktom zabijania - tłumaczy. - W zamian za to muszą zapewnić jednak zwierzynie odpowiednie warunki życia. No i wypłacać te odszkodowania. Moszczankę obejmuje swoim zasięgiem koło łowieckie "Bażant". - Rzeczywiście, musimy wypłacać odszkodowania, choć to niesprawiedliwe - przyznaje Ryszard Sieradzki z zarządu koła. - Ustawa mówi, że zwierzyna w stanie wolnym jest własnością państwa, a do kół łowieckich należy dopiero zwierzyna zabita. A przecież szkody robią zwierzęta żyjące, czyli państwowe, prawda? Robimy wszystko, by płacić na bieżąco, choć rolnicy starają się nas często wykorzystać. Nadleśniczy Henryk Pigulski: - Zdarza się, że chłopi specjalnie zostawiają na polach kukurydzę albo zboża, żeby je dziki stratowały. Kiedy były kłopoty ze skupem, pieniądze z odszkodowań były dla nich jedynym zarobkiem. Ci, co oddali ziarno do elewatorów, do dziś nie mają zapłaty. Rolnicy zaprzeczają: - Myśliwi stawiają nas pod ścianą - mówi Jan Szczęśniak. - Szantażują, że albo zgodzimy się na parę groszy, albo nie dostaniemy nic. - W tym roku wypłaciliśmy już na odszkodowania ponad 8,5 tysiąca złotych - wylicza Ryszard Sieradzki.

Las ponad wszystko

 Na terenie prudnickiego nadleśnictwa działa 38 obwodów łowieckich. - Zwierzyna niszczy też uprawy leśne - zaznacza nadleśniczy Pigulski. - Nikogo jednak jeszcze nie ukarałem, bo bym chyba wykończył myśliwych finansowo. Chociaż z drugiej strony jest wśród nich sporo nowobogackich, którzy uważają, że prawo ich nie obowiązuje. Ryszard Sieradzki z "Bażanta": - Należą do nas ludzie na różnych stanowiskach, w tym rolnicy czy emeryci wojskowi. Dochody nam ciągle spadają. Każdy członek płaci rocznie po 250 złotych składki na koło i drugie tyle na Polski Związek Łowiecki. Szkody rolnicze nasilają się ze względu na zwiększenie zalesienia terenu. Ale nadleśnictwo zwala wszystko na nas. Rolnicy patrzą na problem pragmatycznie: - Ani leśnicy, ani myśliwi, ani państwo nie są skorzy do płacenia za nasze straty - mówi Aleksander Giza. - Skoro tak, to chętnie zgodziłbym się chociażby na zalesienie pól zalanych przez bobry. Czemu? Bo za każdy hektar lasu państwo płaci 150 złotych miesięcznie. Problem jednak w tym, że pod zalesienie można przeznaczyć nieużytki lub grunty najsłabsze, szóstej lub piątej klasy. Zalane przez bobry łąki wciąż figurują na mapach jako ziemie dobrej, trzeciej klasy. - Poza tym jakie drzewa urosną na tych mokradłach? - zastanawia się Jan Szczęśniak. - Chyba tylko wierzba... Justyna Kantorczyk-Gałkiewicz, wojewódzki konserwator przyrody: - Myślę, że w tej sprawie można by się dogadać. W końcu wierzba to też siedlisko zwierząt. - Obiecanki, cacanki - macha ręką Marian Hajdecki. - W starostwie powiedzieli mi już, że na przekwalifikowanie gruntów nie mają pieniędzy. No a poza tym, jeśli posadzimy zwierzynie więcej lasu, to się jeszcze bardziej rozmnoży. A od tego szkód nam od tego nie ubędzie, prawda?


POWIĄZANE

Główny Inspektorat Sanitarny wydaje coraz więcej ostrzeżeń publicznych dotyczący...

Uprawa soi przy wsparciu technologii – ciekawy kierunek dla polskich rolników Ar...

Najnowsze dane GUS pokazały zaskakująco wręcz dobre dane na temat aktywności dew...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę