Na zakupy do Gubina berlińczyk Heinz Joachim Lehmann przyjechał
rowerem. W pociągach są specjalne przedziały dla cyklistów - mówi.
Unijna waluta coraz bardziej panoszy się na naszym rynku wypierając złotówkę.
Nie wszystkim się to podoba.
Zielona Góra, restauracja Saba przy Kupieckiej. W kieszeni mamy dziesięć euro
i żadnych złotówek. Przy barze zamawiamy chilijskie, czerwone wino. Wypijamy i
prosimy o rachunek. - Po raz pierwszy mamy do czynienia z taką sytuacją
- przyznaje Sabina Abratańska, współwłaścicielka. - Ale nie ma żadnego
problemu, zaraz przeliczymy i wydamy resztę, tyle, że w złotówkach.
Edward Bomba, współwłaściciel zielonogórskiej Saby, szybko zagląda do
internetu, sprawdza kurs. Otrzymujemy 39 złotych reszty. - Od jutra w kasie
trzymać będziemy drobne euro, jeśli klienci zechcą, by im zwracać resztę w tej
samej walucie.
Próby zapłacenia walutą euro w gorzowskich sklepach
kończyły się różnie. Niektórzy sprzedawcy od razu zgadzali się przyjąć tę
walutę, inni woleli skonsultować się ze swoim szefem. Marzena Nowek ze sklepu
obuwniczego przy ul. Sikorskiego kręciła głową: - Niestety, nie przyjmujemy
obcej waluty. Na razie nawet nie zastanawiamy się, jak to będzie wyglądać w
przyszłości. Szefostwo nic o tym nie wspominało - tłumaczyła. Inaczej
zareagowała pracownica sklepu cukierniczo -monopolowego ,,Rarytas'' przy ul.
Chrobrego. - Wystarczy dogadać się w kwestii aktualnego kursu waluty. Można
też dopłacić w złotówkach - mówi Dagmara Feifer.
W zielonogórskiej
Palomie Justyna Barańczyk już kilka razy podawała Niemcom. Płacili w euro, nikt
nie robił problemu. Za euro już od dawna zjeść można w "Ramzesie”. Lokal ma swój
własny kurs: 3,50. - Jeśli rachunek jest wysoki, możemy podnieść do 4 zł za euro
- informuje kelner. Kasjerka w Piotrze i Pawle odsyła mnie do kantoru. - Nie
możemy przyjmować w obcej walucie - informuje.
Nowosolski Kaufland
przyjmuje euro, ale tylko od cudzoziemców. To standard całej sieci. W weekendy
Niemcy stanowią około 30 proc. klientów. Obowiązujący w Kauflandach przelicznik
ustalany jest codziennie.
W świecie euro od dawna żyją miasta przygraniczne. W Gubinie w euro płacić
można na bazarze, u fryzjera, w sklepach, waluta europejską nie pogardzą
taksówkarze. Jeden z nich twierdzi nawet, że głupotą jest odrzucenie kursu za
euro. Tylko kierowniczka gubińskiej "Biedronki” smutno kręci głową. Centrala w
Warszawie zabrania przyjmowania euro, co w Gubinie odstrasza klientów.
-
Oczywiście, że wolę płacić w euro, unikam pośrednictwa
- mówi Anke
Liedl, która na gubińskim bazarze kupowała wczoraj spożywkę. - Wolę robić
zakupy tutaj niż w Zielonej Górze. Płacę w euro, mam informację o cenie w tej
walucie, a na dodatek sprzedawcy posługują się niemieckim.
Na wieść o
rychłym wpuszczeniu euro do polskich sklepów załamał ręce prowadzący gubiński
kantor Piotr Sobczyk, właśnie "zakupowi” turyści to głowni jego klienci.
-
Jednak przeliczniki w sklepach będą mniej korzystne, Niemcy nadal będą
wymieniać pieniądze - pocieszył się po chwili.
Najmniejszych problemów
nie mają klienci gubińskiego McDonaldsa. Firma jako pierwsza potraktowała Gubin
i Guben jako jedno miasto, pod klientów z obu brzegów Nysy ustawiła ceny. W
trzech kasach przyjmowane są złotówki, a w jednej euro. Jak przyznają sprzedawcy
zdecydowana większość klientów płaci euro, bo i większość gości stanowią Niemcy.
Płacą słono. Za kosztujący 2 zł napój trzeba zapłacić 0,6 euro.