- Inwestorzy uciekają do bezpiecznych aktywów: złota, dolara i franka szwajcarskiego - to ekonomiczny frazes, którego używa się za każdym razem, gdy na giełdach pojawia się kolor czerwony. Dlaczego inwestorzy uciekają do złota i dolara wydaje się oczywiste, ale co w tym towarzystwie robi waluta Szwajcarii, małego kraju o gospodarce mniejszej od Polski?
Frank od tygodni bije kolejne historyczne rekordy wartości. W Polsce płaczą z tego powodu właściciele kredytów w tej walucie, ale płaczą też sami Szwajcarzy. Ich gospodarka wbrew pozorom nie opiera się tylko i wyłącznie na bankach i usługach finansowych. Statystyczny mieszkaniec Zurychu, Bazylei czy Genewy na polskim kredycie walutowym nie zarabia. Wręcz przeciwnie.
Znaczna część PKB przypada na produkcję spożywczą, przemysł precyzyjny, chemiczny i farmaceutyczny. Jednak przez drogiego franka szwajcarskie produkty przestają być konkurencyjne - importerzy muszą za nie płacić coraz więcej. Część firm, jak na przykład Lonza, już zastanawia się nad przeniesieniem produkcji poza Szwajcarię.
- Słyszałem o firmach, które zmuszają swoich pracowników do dłuższej pracy za tę samą co wcześniej wypłatę. Dotyczy to w szczególności firm eksportowych, np. producentów serów - mówi Jordi Cibura, polski ekonomista na stałe mieszkający w Szwajcarii.
Już w czerwcu przy franku za ok. 1,20 EUR/CHF (w Polsce 1 frank kosztował wtedy 3,30 zł) eksport do Unii Europejskiej spadł aż o 15 proc. w skali roku, a to właśnie Wspólnota jest głównym odbiorcą szwajcarskich produktów. Mocna waluta nie zachęca też do turystyki do Genewy, Bazylei, Zurychu czy nawet w szwajcarskie Alpy. Zachęca jednak Helwetów do robienia zakupów w Niemczech, Włoszech czy Francji.
- Dużo Szwajcarów jeździ po podstawowe produkty za granicę. Kupują tam też samochody i meble - mówi Jordi Cibura.
Spada popyt wewnętrzny, a to w przypadku bogatych Szwajcarów może mieć wpływ na osłabienie tamtejszej gospodarki. Turystykę zakupową już widać w danych makro. Wyniki inflacji kolejny miesiąc były na minusach. Prognoza wskazywała na deflację wynoszącą 0,5 proc., ostatecznie skończyło się w lipcu na 0,8 proc. m/m.
Centralny bank Szwajcarii już obniżył stopy procentowe do zera, rozpoczął też interwencję, próbując osłabić kurs franka. Na dużo się to jednak nie zdało i waluta cały czas jest bliska pobicia kolejnych historycznych rekordów.
- To musi się skończyć dodrukiem pieniądza. Poza tym nie wiele się o tym jeszcze mówi, ale w latach 70. zastosowano tu lokaty o rocznej stopie minus 60 proc. na kontach dla nierezydentów. Oznaczało to, że jeśli ktoś wpłacił 100 tys. franków do banku, a nie mieszkał na stałe w Szwajcarii, to po roku dostawał tylko 40 tys. Wtedy chciano w ten sposób walczyć z arabskimi szejkami - mówi Jordi Cibura.
Bo do franka uciekano od zawsze. Nikomu nigdy nie przeszkadzało, że całkowite PKB Szwajcarii jest mniejsze niż Polski. Jest za to podobne do równie małej, ale bogatej Norwegii, też mającej swoją walutę, niskie zadłużenie i wielkie złoża surowców mineralnych. Dlaczego więc frank szwajcarski? Ekonomiści mówią krótko: to tradycja.
- Rynki od lat wierzą w dolara, złoto i franka - mówi prof. Elżbieta Mączyńska, szefowa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.
- To jest uwarunkowane historycznie i psychologicznie, a Szwajcaria zawsze była miejscem lokowania depozytów w niebezpiecznych czasach - mówi Maja Goettig, ekonomistka BPH.
- Dlaczego Szwajcaria? To bardzo dobre pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
W zasadzie to od zarania dziejów po prostu przed ryzykiem chowano się tutaj. Choć przyznam, że sami Szwajcarzy inwestują teraz w złoto - mówi z kolei Jordi Cibura.
Szwajcaria jest najlepszym przykładem tego, jak ważna na rynkach finansowych jest reputacja. Kraj od wieków był neutralny. Nie imały się go wojny, przetaczające się przez Europę polityczne "izmy" czy problemy gospodarcze. Reputacja finansowa niekoniecznie wiąże się z moralną. To tam swoje fortuny lokowali (lokują?) dyktatorzy państw z całego świata, to tam także schowano złoto skradzione Żydom zamordowanym przez Niemców w obozach zagłady w całej Europie.
Konto w szwajcarskim banku (najlepiej na hasło, czyli "un compte numerotée") zawsze było synonimem bezpiecznej lokaty, ale w domyśle także nielegalnie zdobytych pieniędzy.
- Moim zdaniem ciągle niedowartościowane są inne bogate kraje o uporządkowanych systemach. Ja do nich zaliczam Szwecję, Danię czy Norwegię. Różnica jest jednak taka, że te kraje są bardzo uczulone na pranie brudnego pieniądza. Może to jest ta różnica? - zastanawia się prof. Elżbieta Mączyńska.
Nawet pomimo tego, że pod międzynarodową presją w 2009 roku Szwajcarzy musieli ujawnić konta z nieopodatkowanymi dochodami Amerykanów, Niemców, Francuzów, a nawet Polaków ich system bankowy cały czas jest uważany za najbezpieczniejszy.
- Szwajcaria ma potrójny rating, nie jest częścią UE, nikogo nie musi ratować, ma niski dług publiczny, teoretycznie to samo można powiedzieć o Norwegii, ale choć fundamenty tych dwóch krajów są podobne, to wiarygodność Helwetów jest po prostu dużo większa. Słyszał pan kiedykolwiek, aby jakiś inwestor chciał w Norwegii lokować swoje pieniądze? - retorycznie pyta Maja Goettig.
Inwestorzy nie zawsze patrzą tylko na dane gospodarcze. Lokowanie środków w Szwajcarii i franku to w dużej mierze psychologia. Od lat inwestują tam wszyscy, idąc więc za tłumem, zainwestuję i ja. Tak nakręca się ta spirala.
- To problem jajka i kury. Wszyscy od wieków się tam chronią i ratują swoje środki przed spadkami, więc system jest dzięki temu silny. I na odwrót - mówi ekonomistka BPH.
Na razie nic nie wskazuje, aby na świecie pojawiła się nowa bezpieczna przystań. Na zamieszaniu korzysta więc szwajcarski system finansowy, tracą tamtejsi przedsiębiorcy. I póki maszyny drukujące franki nie pójdą w ruch, inwestorzy nadal będą uciekać do Szwajcarii.