Przewidywanie przyszłości to sprawa beznadziejna z dwóch powodów. Po pierwsze, przyszłość człowieka zależy w pewnej mierze od niego samego, a zwłaszcza od jego wiedzy. Natomiast treści wiedzy, jaką człowiek bśdzie posiadał w przyszłości, nie można przewidzieć. Gdybyśmy bowiem już dzisiaj wiedzieli to, co bśdziemy wiedzieć w przyszłości, to znaczy, że wiedzielibyśmy to już teraz...
Po drugie, samo prorokowanie przyszłości może mieć - i rzeczywiście ma - wpływ na jej kształt. Proroctwa bowiem mogą mieć taka siłę, że samo ich sformułowanie prowadzi do ich realizacji; są to proroctwa samospełniające się (przypadek przepowiedni o losie króla Edypa, którego rodzicom przepowiedziano, gdy Edyp był jeszcze w kołysce, że zabije swego ojca i zostanie mężem swej matki, co następnie rzeczywiście nastąpiło właśnie dlatego, że rodzice chcieli zapobiec tym strasznym wydarzeniom).
Są też proroctwa, których samo wygłoszenie sprawia, że nigdy się nie spełnią - to proroctwa samoobalające się (proroctwo Marksa o nadejściu szczęśliwej epoki komunizmu miało się nie spełnić właśnie z powodu jego sformułowania).
Po trzecie, człowiek jest równie istotą przygodną, jak przygodny jest wszechświat. Mówiąc po ludzku, nigdy naprawdę nie wiadomo, co nowego i nieoczekiwanego eksploduje w świecie przyrody czy w kosmosie, ani co strzeli do głowy człowiekowi. Takie "eksplozje" zdarzały się w historii i człowiek tylko z rzadka wyciągał z nich wnioski. Najbardziej realistyczny z tych wniosków był ten, że człowiek tym "eksplozjom" może zapobiec tylko wyjątkowo.
Mojemu proroctwu moralnemu na nowy wiek i nowe tysiąclecie w najmniejszej mierze nie przypisuję jakiejkolwiek siły. Aby bowiem proroctwo mogło uzyskać samosprawcza lub samoobalającą się siłę, ludzie musieliby w nie uwierzyć. Jako sceptyk, z racji powyższych powodów, sam mam trudności z uwierzeniem w prawdziwość własnej przepowiedni. Spróbuję jednak przynajmniej ją sformułować.
Etyka to filozoficzna nauka o ludzkim charakterze, wzięła bowiem swoją nazwę od słowa greckiego ethos, czyli charakter. Niektórzy bracia-filozofowie twierdzą, że człowiek z natury urodził się istotą nie znającą dobra ni zła, czyli istotą pozamoralną, a dzięki cywilizacji i kulturze wydobywa się ze "zwierzęcego stanu" i doskonali się moralnie, czego najlepszym, a w istocie jedynym dowodem ma być sama kultura i cywilizacja.
Wszyscy wiemy doskonale, że nie jest to dowód najlepszy. Dlatego inni filozofowie głoszą, że człowiek powstał jako istota z natury dobra, ale następnie, stworzywszy sobie kulturę i cywilizację, przystąpił do wykorzeniania z siebie tego wrodzonego dobrego pierwiastka. Słowem sądzą, że świat z wolna schodzi na psy dzięki samym ludziom, którzy zresztą o niczym innym nie myślą, jak tylko o tym, aby go poprawić - tym bardziej, że sami go zepsuli. Zabawne jest to, że narzekania na postępujący upadek moralny człowieka można znaleźć w jednym z najstarszych tekstów ludzkiej cywilizacji, w Kodeksie Hammurabiego.
Oba te poglądy są słuszne, ale tylko częściowo, ponieważ wskazują tylko na częściowe aspekty ludzkiego charakteru. Wziąwszy je jednak razem, uzyskujemy pogląd trzeci, który można określić mianem "rywalizacyjnej koncepcji człowieka". Człowiek bowiem to stworzenie, dla którego wzajemna rywalizacja - walka o uznanie za pełnowartościową ludzką istotę w oczach innego człowieka - jest najważniejszym sensem jego życia. Z faktu tego wynika oczywiście, że człowiek sam siebie uzna za człowieka dopiero wtedy, gdy za człowieka uznają go inni ludzie. Sam z siebie jakość nie może uwierzyć we własne człowieczeństwo i nie uwierzy w nie dopóty, dopóki innych do tego nie przekona.
W nadchodzącym stuleciu człowiek będzie więc rozwijało swoją cywilizację i kulturę, sądząc, że czyni dobrze. Ponieważ kultura obecna ma charakter coraz bardziej globalny, będzie zaśmiecałą swój charakter treściami pochodzącymi z telewizorów, gazet i internetów (w tym z Wrocławskiego Tygodnika Kulturalnego), stając się dzięki temu skorupą, której zawartość będzie w wielkiej mierze przypadkowa. Tym sposobem zrealizuje się wizja sformułowana przez Jean-Paula Sartre'a, że człowiek ma tylko istnienie, nie ma zaś istoty.
W chwilach znużenia własnym przypadkowym istnieniem będzie gwałtownie poszukiwał swej istoty i unikalnej tożsamości w korzeniach narodowych, rasowych, etnicznych, religijnych itd., wydając od czasu do czasu świętą wojnę globalizacji i własnej pustce. Ta święta wojna z kolei będzie rodziła równie święte oburzenie przeciwników rasizmu, nacjonalizmu, parafiańszczyzny itp. Innymi słowy, przyszłe ludzkie dzieje będą pasmem rywalizacji z rywalizacyjnym charakterem człowieka i ciągiem ludzkich wojen o pokój i przeciwko wojnom, które sam człowiek wywołuje. Dzięki wskazanym procesom bowiem świat będzie zmierzał ku swemu upadkowi jeszcze długo i uporczywie.
7953869
1