Ptak_Waw_CTR_2024
Green Gas Poland

Zaraza stoi na łąkach

16 maja 2003

Bakterii nie zniszczą ludzie ani środki chemiczne. Najlepiej poradzą sobie z nimi słońce i mróz. A do tego trzeba czasu. Dużo czasu.

W sercu Bieszczadzkiego Parku Narodowego bydło zapadło na groźną chorobę zakaźną – 46 sztuk poszło pod nóż, a dyrekcja BPN wyłączyła teren spod wypasów. Właściciele ubitych krów mówią, że człowiek, który podjął decyzję o uboju, zwyczajnie się na nich uwziął. Za co? Nie bardzo wiadomo. Wiadomo, że jeśli hodowcy zlekceważą zakazy, zaraza może wrócić. Zaatakuje zwierzęta i pracujących przy nich ludzi. Ci zarażą następnych – nigdy się nie wyleczą.

Państwo M. prowadzą sezonowy wypas bydła i owiec w Brzegach Górnych od kilkunastu lat. Nie pamiętają, by w tym czasie coś złego się stało. Aż do stycznia zeszłego roku. Przypuszczalnie krowy zakaziły się od leśnych zwierząt korzystających z tych samych pastwisk – mówi Józef Amarowicz, powiatowy lekarz weterynarii w Ustrzykach Dolnych. Pewności nie będziemy mieć nigdy.

Początkowo zarazki wykryto tylko u jednej sztuki – wkrótce została zabita. Niewiele później podejrzenie choroby padło na kolejną krowę. Po badaniach krwi w Państwowym Instytucie Weterynarii w Puławach złe przeczucia się potwierdziły. Zanim doszło do uboju, w gospodarstwie należącym do M. w Chmielu przeprowadzono dezynfekcję, a chore krowy odosobniono. Próbki krwi na obecność choroby pobrano od reszty stada, a także od owiec i psów – były ujemne. Z tego powodu w maju ubiegłego roku Józef Amarowicz zezwolił Państwu M. wyprowadzić stado na sezonowy wypas do Brzegów Górnych. Zastrzegł jednak, że bydło ma przebywać pod nadzorem, a jego właściciele nie mogą dopuścić do kontaktu ze stadami wypasanymi przez innych gospodarzy.

Miesiąc później puławski PIW ponownie wziął pod lupę próbki pobrane od krów. Specjaliści z Instytutu stwierdzili, że wyniki wskazują na zakażenie zwierząt nie rokujące nadziei na wyleczenie. Nakazałem poddać je ubojowi sanitarnemu – tłumaczy Amarowicz. Dla zdrowia publicznego posłanie na rzeź kilkudziesięciu sztuk bydła to chyba nie za wysoka cena. Zwłaszcza w przypadku groźnej choroby, która w każdej chwili mogła rozwinąć się i przenieść dalej.

Na zwalczanie choroby, która m.in. dotknęła bydło wypasane w Brzegach Górnych (nie jest to BSE), skarb państwa wydał dziesiątki tysięcy złotych. Efekt zakażenia u zwierząt nie jest widoczny gołym okiem, jednak np. u krów często występują ronienia. Człowiek może się zarazić przez bezpośredni kontakt z chorym zwierzęciem (np. w oborze, podczas udoju), a także przez spożycie skażonego surowego mleka lub jego przetworów nie poddanych obróbce termicznej. Nie ma szans na wyleczenie – nie opracowano dotąd receptury odpowiedniego leku. Zarazki choroby skutecznie niszczą ludzki organizm, a kobiety mają niewielkie szanse donosić ciążę. Obecnie w Brzegach Górnych niebezpieczeństwo zarażenia się chorobą przez ludzi już nie istnieje.

Państwo M. są oburzeni postępowaniem lekarza weterynarii. Podkreślają, że skoro nie było stuprocentowych dowodów zarazy u bydła (nie licząc dwóch wcześniejszych przypadków), to nie miał on prawa wydawać na nie wyroku. Dlatego odwołali się do wojewódzkiego lekarza weterynarii w Krośnie. Ten nie potwierdził stawianych Amarowiczowi zarzutów. M. złożyli więc skargę do Naczelnego Sądu Administracyjnego w Rzeszowie. NSA uznał ją za nieuzasadnioną, podkreślając, że wszystkie wyniki badań serologicznych i bakteriologicznych przeprowadzonych w PIW w Puławach wskazały na występowanie choroby w stadzie. W uzasadnieniu wyroku z 5 lutego 2003 r. stwierdzono m.in., że choroba, która dotknęła bydło należące do M., jest zaraźliwa, przewlekła, nieuleczalna zarówno u zwierząt, jak i ludzi, oraz że podlega obowiązkowi zwalczania. 

O konieczności izolacji środowiska Brzegów Górnych Amarowicz powiadomił dyrektora Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Wojomir Wojciechowski zrozumiał wagę problemu. Nie wyklucza, że M. wrócą ze zwierzętami na dzierżawione od BPN pastwiska, lecz nie wcześniej niż jesienią. Zaproponowałem małżeństwu M. wypasy w Caryńskiem, mogą w każdej chwili przetransportować tam owce i bydło – wyjaśnia Wojciechowski. Gospodarze innej bacówki z Brzegów znaleźli sobie miejsce w Smolniku i też powinni pogodzić się ze stanem faktycznym. Przynajmniej czasowo.

Lecz M. nie chcą nawet słyszeć o Caryńskiem. Tam, w tej dziczy prowadzić wypasy? – dziwią się. Prawie żadnego dojazdu, w pobliżu żadnego człowieka, wokół tylko wilki i niedźwiedzie.

Inny powód: Caryńskie odwiedza niewielu turystów, jaki więc będzie zarobek na sprzedaży serów? Co innego Brzegi – leżą na dużej obwodnicy bieszczadzkiej, a przy bacówce od lat zatrzymuje się wiele wycieczek.

Pójdą na Caryńskie, czy nie, to już sprawa M., nikogo nie zmuszamy – twierdzi dyr. Wojciechowski. Przez najbliższe miesiące będziemy obserwować tereny w Brzegach, przy okazji odpocznie roślinność, bo wypasy były tu prowadzone nieprzerwanie od 20 lat. Musimy również zabezpieczyć łąki przed ściekaniem gnojówki do potoków. Zależy nam, by utrzymać bacówki na terenie Parku, mamy plany uruchomienia nowych w Tarnawie Niżnej, ale jakakolwiek działalność gospodarcza musi być zgodna z ochroną środowiska.

Józef Amarowicz: Nie wiem, czy w bacówkach w Brzegach Górnych były przestrzegane podstawowe zasady ochrony środowiska, nie wiem też, co działo się ze ściekami bytowymi z chlewni nad potokiem i z obory na skarpie.

Wiadomo jednak, że w czasie złej pogody deszcz wypłukiwał gnojówkę z prowizorycznej obory, a ta spływała wprost do potoku. I to w sercu Bieszczadzkiego Parku Narodowego.

Zdaniem Józefa Amarowicza, w Brzegach w ogóle nie powinno wypasać się bydła w dużych ilościach, bo czyni ono zbyt poważne szkody w przyrodzie. Co innego owce. Te zwierzęta od dawna były związane z Bieszczadami, stanowią ich naturalny element i są pożyteczne, gdyż służą jako naturalne kosiarki pomagające odtwarzać się roślinom – tłumaczy.

Owce M. stoją na razie przy domu w Chmielu. 250 sztuk. Nieopodal pasą się krowy. M. są pewni, że w Brzegach nie ma już zarazy. Jednak dla stuprocentowej pewności można by opryskać pastwiska bakteriobójczymi środkami. Dezynfekcja nic nie da – twierdzi Amarowicz. "Uzdrowienie" należy pozostawić przyrodzie. Poradzi sobie, musimy być tylko cierpliwi.


POWIĄZANE

Z listu, który wpłyną do naszej redakcji ppr.pl dowiadujemy się, że epidemia cho...

ARiMR informuje o wydłużeniu okresu na uzyskanie certyfikatu QAFP lub QMP ułatwi...

27 czerwca 2024 r. ruszy nabór wniosków na inwestycje zapobiegające rozprzestrze...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę