Cena interwencyjna plus dopłaty bezpośrednie to zdaniem rządu powinno
zapewnić opłacalność produkcji zbóż podczas zbliżających się żniw. Inaczej
uważają rolnicze związki zawodowe, które żądają wprowadzenia ceny minimalnej nie
w listopadzie, ale już z pierwszym dniem żniw.
O tym ile
rolnicy dostaną za ziarno z tegorocznych zbiorów po raz pierwszy od wielu lat
zadecyduje wolny rynek. Podczas żniw nie będzie bowiem interwencji. Ta zgodnie z
unijnym prawem zacznie się dopiero 1 listopada i to pod warunkiem, że cena
rynkowa będzie niższa od ceny minimalnej, czyli od 101 euro za tonę pszenicy. To
nie podoba się rolniczym związkom zawodowym.
Jednak szanse na zmianę zasad wspólnej polityki rolnej są nie wielkie. Związkowcy nie mają także co liczyć na zniesienie innej niekorzystnej ich zdaniem zasady interwencji. - Jednostkowa dostawa od jednego dostawcy nie może być mniejsza niż 80 ton. Oczywiście nie oznacza to, że rolnicy nie mogą dogadać się w kilku i stworzyć taką dostawy - mówi Roman Wenerski - prezes ARR.
Zdaniem rządu unijne regulacje rynku zbóż są dla naszych rolników korzystne. Dają gwarancję stabilności i opłacalności produkcji. - Trzeba pomyśleć o tym, że do każdego hektara rolnik dostaje 500 zł. po raz pierwszy i to nie jest tak, że dopłaty bezpośrednie się biorą znikąd. Te dopłaty są ukierunkowane z myślą o poprawieniu opłacalności produkcji m.in. pszenicy - mówi Wojciech Olejniczak - minister rolnictwa.
To nie przekonuje jednak rolniczych związków zawodowych. - Tłumaczenie tego tym, że rolnicy dostaną dopłaty bezpośrednie do hektara to naprawdę nie zrekompensuje kosztów produkcji, które wzrosły - mówi Andrzej Lepper - przewodniczący "ZZR Samoobrona".
Zdaniem związkowców minimalna cena skupu, nie tylko po 1 listopada, ale także podczas żniw powinna wynosić przynajmniej 520 zł.