Czarne chmury zbierają się na firmami mięsnymi. Od 1 listopada wchodzi w życie zakaz karmienia zwierząt gospodarskich mączkami mięsno-kostnymi. Rząd chce, aby szacowane na 340 mln zł rocznie, koszty utylizacji mączek spoczęły na przemyśle mięsnym. Branża protestuje, ale jednocześnie deklaruje, że konsumenci mogą spać spokojnie - podwyżek cen mięsa w sklepach nie będzie.
Przemysł mięsny, co roku produkuje około 800 tys. ton odpadów, które trzeba utylizować. Do niedawno zarówno w Unii Europejskiej jak i Polsce z odpadów wytwarzano mączki mięsni-kostne, którymi karmiono zwierzęta. Jednak po wybuchu epidemii wściekłych krów Bruksela zakazała wykorzystywania mączek jako pasze.
Polska podobny zakaz wprowadzi już z początkiem listopada. Powstaje jednak pytanie co zrobić górą mączek, które teraz trafiają do kurników i chlewni. Odpowiedź rządu jest prosta - trzeba się jej pozbyć, a kosztami obarczyć tych, którzy te odpady wytworzyli.
W tym planie jest jednak jeden podstawowy błąd - twierdzą przedstawiciele branży. Otóż zakłady mięsne nie mogą przenieść tych kosztów na konsumenta. "Jeżeli teraz byśmy przerzucili dodatkowe koszty na konsumenta czyli wzrost cen mięsa rzędu od 5% do 10%, konsument już by tego nie mógł zaakceptować" - mówi Witold Choiński z PZPIiEM.
Zakłady mięsne już teraz są w trudniej sytuacji balansując na pograniczu opłacalności. Obarczenie ich dodatkowymi kosztami oznacza spore kłopoty. Dlatego branża mięsna chce, aby część kosztów zagospodarowania mączek poniosły zakłady utylizacyjne, a także rząd. Jak na razie jedyną metodą pozbywania się mączek jest jej spalenie. Jednak w Polsce nie ma odpowiednich instalacji, które od 1 listopada pozwoliłyby na spalenie tak dużej ilości mączek. Dlatego rząd przygotowuje akty prawne, które mają pozwolić na alternatywne wykorzystanie mączek jako surowca energetycznego lub nawozu.