Twierdzenie, że bez pieniędzy nasze rolnictwo będzie mogło konkurować z rolnictwem unijnym, czy też czeskim, albo węgierskim – jest utopią. I bynajmniej nie chodzi mi o papierowe albo jak się teraz modnie mówi tzw. wirtualne pieniądze, pochodzące z SAPARD-u, którymi od kilkunastu miesięcy mami się polskich rolników i działaczy samorządowych.
Kiedy my – działacze Izb Rolniczych – mówiliśmy, że polska wieś jest zapóźniona cywilizacyjnie, a rolnictwo jest dyskryminowane w stosunku do innych działów gospodarki i pozbawiane szans rozwoju, to oskarżano nas związkową demagogię. Gdy podobne fakty wykazał dobitnie raport Organizacji Narodów Zjednoczonych, okazało się, że nowy podział na Polskę A i B, na bogate i wykształcone miasta i biedną i pozbawioną wykształcenia wieś – to obiektywna prawda, a nie wspomniana związkowa demagogia.
Uważam, że oprócz pieniędzy polskiemu rolnictwu niezbędne są rozwiązania systemowe, dotyczące obowiązkowych ubezpieczeń rolniczych, wykorzystania odnawialnych źródeł energii, co stworzy możliwość zwiększenia produkcji rzepaku, czy też na glebach słabszych – zbóż niższej jakości.
Szansą dla naszego rolnictwa jest produkcja żywności wysokiej jakości. Ale taka żywność nie może być tania. Zresztą mit taniej żywności doprowadził do tego, że rolnictwo unijne dławi się nadwyżkami produkcji. Przed nami więc jest ogromna szansa, ale rolnictwo towarowe nie może być traktowane przez banki na równi z górnictwem, hutnictwem, czy też innymi działami przemysłu i usług. W rolnictwie długo się czeka na zwrot zainwestowanych pieniędzy. O tym bankowcy powinni pamiętać.
Leszek Grala
wiceprezes Dolnośląskiej Izby Rolniczej