Dramatyczna, fatalna, beznadziejna – tak obecną sytuację na cukrowniczym rynku określają specjaliści. Wszystko z powodu ogromnej nadwyżki cukru – blisko 300 tys. ton. Ale ma być jeszcze gorzej.
W przyszłym roku największe problemy w rolnictwie będziemy mieli z rynkiem cukru i wieprzowiny, które są rozregulowane i będą wymagały największych pieniędzy na interwencję – ocenia prezes Agencji Rynku Rolnego Ryszard Pazura. Według szefa Cukrowniczej Izby Gospodarczej Mieczysława Pietrzaka sytuacja jest dramatyczna, bo nikt nie kontroluje popytu i podaży, brakuje też pomysłu, jak uregulować rynek.
Przez chwilę wydawało się, że pomysł jest: trzeba wyeksportować nadwyżkę. Zgodził się z tym rząd i cukrownicy. Ale nie było zgody, na czyj koszt ma się to dokonać. Bo z cukrem jest tak, że jego produkcja jest ściśle określona – kwota A oznacza ilość, jaką każdy zakład może sprzedać na rynku krajowym (aktualnie po 1,8 zł za kg). Kwota B to ilość, jaką zakład może wyeksportować, ale ponieważ ceny na rynkach światowych są bardzo niskie (po przeliczeniu ok. 1 zł za kg cukru), to do tego eksportu rząd dopłaca. Reszta to kwota C, czyli eksport bez dopłat, więc bardzo nieopłacalny (koszt produkcji wynosi ponad 2 zł za kg).
Rząd chciał, by cukrownie wzięły ten nieopłacalny eksport na swoje barki, te się broniły. W końcu zawarto cichy kompromis: wszystkie cukrownie polskie i zagraniczne zgodziły się wyeksportować 17,5 proc. swojej kwoty A jako C (to odpowiada około 300 tys. ton). W zamian rząd miał podnieść cenę interwencyjną.
Wszyscy cukrownicy, czyli polscy i zachodni zarządcy cukrowni, izba cukrownicza i nawet związki zawodowe pracowników domagają się 2,2 zł za kg, gdyż dopiero taka cena interwencyjna nie powoduje, ich zdaniem, strat dla zakładów. Sekcja Krajowa Pracowników Przemysłu Cukrowniczego "Solidarności" wysłała nawet list do premiera Leszka Millera z prośbą o interwencję. Ostatecznie się dogadano – do 22 października cukrownie miały złożyć wnioski do ARR o zgodę na przekwalifikowanie części cukru A na C, a minister rolnictwa Jarosław Kalinowski w zamian miał przepchnąć na rządzie podwyżkę ceny do 2,2 zł. Ale nie przepchnął, bo jedna z cukrowych spółek w ostatniej chwili wyłamała się z umowy i zażądała, by najpierw rząd zagwarantował podwyżkę ceny, a dopiero potem oni złożą wniosek o eksport. Mamy więc pat.
A ceny cały czas spadają. Na domiar złego w tym roku szykują się dobre zbiory i kolejne 200 tys. ton nadwyżki, więc wkrótce na rynku znajdzie się pół miliona ton cukru, z którym nie wiadomo, co zrobić. To stawia cukrownie w dramatycznej sytuacji – wyprodukowanie tej nadwyżki obciąży je finansowo (muszą zapłacić rolnikom za buraki, wzrosną koszty zakładu i magazynowania), a na zwrot pieniędzy, nie mówiąc o zyskach, nie mają co liczyć.
Do tego część cukrowni, które są w kiepskiej kondycji, nie może uzyskać bankowych kredytów na prowadzenie kampanii cukrowniczej. Co prawda Agencja Rynku Rolnego udziela im gwarancji, ale sama tonie w długach, więc banków to nie zadowala. Chcą, by rząd w specjalnej uchwale udzielił teraz poręczenia samej agencji. Od kilku tygodni w każdy wtorek przed posiedzeniem Rady Ministrów spora część dyrektorów cukrowni zaciska kciuki. Ma nadzieję, że może tym razem się uda i minister rolnictwa przepchnie sprawę cukru na posiedzeniu rządu. Na razie ich nadzieje się nie spełniają. Kampania cukrownicza jest w pełnym toku, skończy się w ostatniej dekadzie listopada, ale poręczeń dla ARR nadal nie ma. Co czeka cukrownie bez tych poręczeń? Na początek nie zapłacą rolnikom za dostarczone buraki, potem zaczną zalegać z zapłatami za energię elektryczną.