Polscy rolnicy są niezadowoleni z unijnego skupu zbóż. Dotyczy to zwłaszcza cen oraz długotrwałości operacji związanych z przyjmowaniem zboża.
Stwierdzili posłowie opozycyjnych klubów. W piątek w Sejmie odbyła się debata
na temat rynku zbóż w Polsce.
Przedstawiona przez wiceministra rolnictwa
Andrzeja Kowalskiego informacja rządu w tej sprawie spotkała się z negatywną
oceną PO, PiS, LPR. Za przyjęciem informacji były kluby SLD, PSL i koło
UP.
W piątkowej debacie na temat rynku zbóż posłowie zarzucili stronie
rządowej m.in., że tworzą się nadmierne zapasy zbóż.
Jak powiedział
Szymon Giżyński (PiS), rolnicy zaczną przeznaczać zboże na paszę dla zwierząt,
"co przełoży się na górkę świńską w czwartym kwartale 2005 roku". Podkreślił, że
następnym kłopotem rolników w związku z tym będzie sprzedaż nadmiaru mięsa.
Giżyński przestrzegał też przed zalewem taniego zboża z Czech i
Węgier.
Stanisław Kopeć (SLD) argumentował, że rolnikom trzeba ułatwić
tworzenie grup producenckich, mających większą siłę przebicia na
rynku.
Józef Cepil (Samoobrona) i Gabriela Masłowska (LPR) wskazywali na
skutki wysokiego kursu złotego wobec euro, co - ich zdaniem - sprawia, że
dopłaty dla rolników i uzyskiwane przez nich ceny są niskie. "Zabrakło
wniosków na przyszłość" - mówił Andrzej Aumiller (UP).
Wiceminister
Kowalski argumentował, że Polska musi działać w ramach unijnych przepisów, które
regulują ceny skupu pszenicy. Podkreślił, że problemy z eksportem zbóż
spowodowane są wyjątkowo wysokimi zbiorami w 2004 roku w całej
Europie.
Podkreślił, że w całej powiększonej UE skupuje się w ramach
skupu interwencyjnego średnio ok. 30 proc. oferowanego przez rolników zboża,
podczas gdy w Polsce - 44,1 proc. Przyznał, że w krajach "starej" Unii skup jest
na poziomie 62,8 proc. Przyznał jednak, że skup interwencyjny jest "ostatnią
deską ratunku". Skrytykował "nostalgię za gospodarką niedoborów", widoczną u
części posłów.