Kongres USA, wspierany przez lobby przemysłu spożywczego, chce wprowadzić zakaz obowiązkowego etykietowania żywności modyfikowanej genetycznie (GMO) na terenie całego kraju. Może to dodatkowo skomplikować negocjacje ws. umowy o wolnym handlu między UE a USA.
W przeciwieństwie do Unii Europejskiej w Stanach Zjednoczonych, gdzie żywność genetycznie modyfikowana stanowi aż 70-80. proc. całej żywności, nie istnieje obowiązek znakowania GMO. Ogromna większość amerykańskich naukowców uważa, że żywność GMO jest zdrowa. Ale opinia publiczna nie podziela tego stanowiska. W styczniowym sondażu Pew Research Center aż 57 proc. respondentów uznało, że spożywanie żywności GMO jest niebezpieczne; tylko 37 proc. było przeciwnego zdania.
Wyrazem tych obaw są kampanie pod hasłem „Right to know” (z ang. prawo, by wiedzieć) przeprowadzone przez przeciwników GMO, które zaowocowały ostatnio referendami w sprawie obowiązkowego etykietowania GMO w niektórych stanach. Choć grupy reprezentujące interesy branży spożywczej i sektora biotechnologicznego wydały miliony dolarów, by zwalczyć takie inicjatywy, w kilku stanach referenda zakończyły się sukcesem. Na razie tylko stan Vermont postanowił od 2016 roku wprowadzić obowiązek znakowania żywności GMO, ale kilka innych może pójść jego śladem.
Niewykluczone jednak, że Kongres USA im tego zabroni. Grupa 20 parlamentarzystów (12 Republikanów i 8 Demokratów) złożyła w ubiegłym tygodniu projekt ponadpartyjnej ustawy pod nazwą "Zdrowe i odpowiednie etykietowanie", która zakłada stworzenie wyłącznie dobrowolnego systemu oznakowania GMO, jednocześnie uniemożliwiając stanom wprowadzanie u siebie bardziej restrykcyjnych przepisów.
Dwójka parlamentarzystów z Partii Demokratycznej złożyła w Kongresie konkurencyjny projekt, który zakłada obowiązkowe oznakowanie każdej żywności genetycznie modyfikowanej, a także zabrania reklamowania takich produktów jako "naturalne". Ale jego szanse w kontrolowanym przez Republikanów Kongresie są praktycznie zerowe.
Przedstawiciele przemysłu rolno-spożywczego przekonują, że produkty GMO są tak wszechobecne na amerykańskim rynku, iż wprowadzenie obowiązku oznakowania jest zbędne, bo tylko niepotrzebnie zdezorientuje konsumentów. "To oznaczałoby, że 70-80 proc. żywności, którą jedzą, musiałoby zostać oznakowane etykietą GMO" - powiedział cytowany w gazecie "The Hill" wiceprezes stowarzyszenia przetwórców spożywczych (Grocery Manufacturers Association - GMA) Denzel McGuire. Jego zdaniem byłoby to sprzeczne z dotychczasową praktyką, zgodnie z którą oznakowaniu podlegają tylko wyjątki od reguły. "Przecież w sklepie spożywczym nie masz produktów oznakowanych jako +nieorganiczne+" - dodał.
Także redakcja dziennika "Washington Post" stanęła w obronie sektora spożywczego, przekonując, że produkty GMO nie wymagają oznakowań. "Obowiązkowe oznakowanie odstraszałoby od kupowania żywności GMO, tymczasem nie istnieją dowody przemawiające za taką ostrożnością. (...) Gdyby uprawy GMO były groźne dla zdrowia, to jakiś ekspert już by to zidentyfikował w ciągu dwóch dekad konsumpcji roślin GMO. Tak się nie stało" - napisał "WP" w artykule redakcyjnym. Dziennik argumentuje, że obowiązkowe oznakowanie doprowadziłoby natomiast do podwyżki cen żywności dla najbiedniejszych.
Amerykańska Akademia Nauki oraz Światowa Organizacja Zdrowia uznały, że żywność genetycznie modyfikowana nie stanowi większego zagrożenia niż inna żywność. Niemniej w krajach Unii Europejskiej GMO wywołuje znaczny sprzeciw społeczny i takiej żywność praktycznie nie ma w sprzedaży (stanowi poniżej 1 proc.). Odsetek upraw roślin genetycznie modyfikowanych wynosi w UE zaledwie 0,5 proc. w porównaniu z 85-90 proc. w USA.
Ponieważ rolnictwo amerykańskie opiera się na GMO, kwestia ta stanowi ważny punkt w transatlantyckich negocjacjach umowy o wolnym handlu (TTIP). Niektórzy zwolennicy TTIP liczą, że kompromisowym rozwiązaniem wobec głębokich różnic między USA i UE na tle GMO mogłoby być właśnie obowiązkowe oznakowanie amerykańskiej żywności eksportowanej do UE, aby europejscy konsumenci mogli świadomie wybierać, co kupują i jedzą.
Eksperci wykluczają natomiast, by Waszyngton zaakceptował umowę handlową z UE z wyłączeniem rolnictwa. "Nie mogę sobie wyobrazić, by rząd USA zakończył negocjacje albo by Kongres zaakceptował porozumienie, jeśli amerykańskie rolnictwo będzie w jakikolwiek sposób wykluczone” - mówiła PAP jesienią Miriam Sapiro, była zastępczyni głównego przedstawiciela ds. handlu w rządzie USA w latach 2009-14 odpowiedzialna m.in. za negocjacje z UE, a obecnie ekspertka Brookings Institutions.
Z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)
7424461
1