Miał być, nomen omen, czarnym koniem bieżącego rolniczego sezonu. Atrakcyjne ceny, przekraczające 1000 zł/t, rosnące zapotrzebowanie krajowego rynku, korzystne perspektywy eksportowe oraz wizja potężnego "ssania” przez zakłady produkujące komponenty do biopaliw rozbudziła wyobraźnię plantatorów rzepaku.
Mieli doświadczyć rzepakowego raju, a przeżywają czarną codzienność: kolejki pod punktami skupu i ceny, które nie rzucają na kolana. Zawiodły przewidywania, czy mamy po prostu klęskę urodzaju?
Końcówka ubiegłorocznego sezonu rzepakowego była gorąca, przetwórcy z niecierpliwością wyglądali nowych zbiorów, obawiając się, że pozostałe jeszcze zapasy nie wystarczą do żniw. Wygłodzony światowy rynek sprawił, iż w kwietniu i maju ceny rzepaku poszybowały na rynku europejskim do ponad 300 euro za tonę. Rzepakowy głód napędzały też wysokie ceny ropy naftowej, co przełożyło się na zwiększone zapotrzebowanie na komponenty do produkcji biopaliw. Europejska panika rzepakowa trwała jednak krótko – obliczenia po stronie "winien” i "ma” przekonały zdenerwowanych przetwórców, iż nasion wystarczy do zbiorów.