Po Ukraińcach, do których na wieść o planowanym podniesieniu ceł w lutym ruszyły z polskich jabłczanych "zagłębi" ruszyły setki do pełna wyładowanych tirów naszymi Szampionami, Ligolami, Galami czy Golden Deliciousami zainteresowali się Rosjanie. Dlaczego? Bo nasze ceny, w związku ze znacznym osłabieniem złotego, to 1/3 średniej unijnej.
Jest jeszcze powód rosnącego z dnia na dzień eksportu - to koszty transportu. Kupcy ze wschodu potrafią liczyć i jeśli na przeszkodzie nie stoją względy natury politycznej towaru szukają tam gdzie bliżej. Gdy cena jest niższa i transport tańszy - wydałoby się właściwie wyboru nie mają. A jednak tak nie jest. Tajemnicą poliszynela są wyższe od unijnych i naszych, polskich wymagania fitosanitarne rosyjskich importerów. Mają też życzenia, iżby tak jak w Belgii, czy Holandii, skąd do niedawna importowali jabłka, owoce przechowywane były w chłodniach z tzw. kontrolowaną atmosferą lub w technologii ULO (m.in. zmniejszenie stężenia tlenu). Na szczęście są w naszym kraju sadownicy, którzy mają przechowalnie i z kontrolowaną atmosferą, i z ULO. Ubiegłeoroczny wysyp spowodował jednak, że uzyskiwane dochody nie są wysokie, bowiem ceny w eksporcie do Rosji w przypadku Szampionów sięgają raptem 80-90 gr a tylko Gale i Golden Deliciousy mogą liczyć na transakcje na poziomie 1,4 - 1,6 zł za kilogram.
Zyskują nasi wschodni sąsiedzi - drożej zapłacą polscy klienci. Na bazarach i targowiskach wskutek wzmożonego eksportu na wschód ceny jabłek przed świętami wzrosną z 1,8 zł do 2,5 zł i więcej. Jest więc nadzieja, że wszędzie tam, gdzie producenci są dobrze zorganizowani, np. w grupach producenckich, to tegoroczne, przedświąteczne zyski będą rekordowo wysokie. Zarobią też eksporterzy. Duużo zarobią. Oby tylko sadownikom starczyło na pokrycie kosztów zakupu drozejących z roku na rok środków ochrony roślin.