Za zniszczoną przez leśną zwierzynę uprawę ziemniaków rolnik z Zalesia miał otrzymać 1200 złotych. Dostał połowę mniej.
Józef Herba, sekretarz Koła Łowieckiego nr 1 "Knieja” w
Kędzierzynie-Koźlu: – Na początku sezonu podajemy sołtysom i urzędom
gmin nazwiska i telefony osób, które zajmują się szacowaniem szkód na danym
terenie. Rolnik, któremu zwierzęta uszkodziły uprawy, powinien zgłosić to na
piśmie do szacującego. Myśliwy ma obowiązek w ciągu 7 dni pojawić się u
zgłaszającego i oszacować szkodę. Spisuje się protokół, pod którym podpisy
składają rolnik i szacujący. Jeśli poszkodowany nie zgadza się z ustaleniami,
może poprosić o obecność podczas szacowania przedstawiciela Izby Rolniczej lub
urzędu gminy. Ostatecznie może dochodzić swoich racji w sądzie, ale od wielu lat
nie było takiego przypadku.
W połowie czerwca dwóch
myśliwych szacowało szkody na polu Joachima Szopy. Gospodarzowi towarzyszył
delegat Izby Rolniczej z Zalesia, Jan Wilkowski. Rolnik i myśliwi ustalili,
że za kilogram zniszczonych ziemniaków Koło Łowieckie nr 1 "Knieja” z
Kędzierzyna-Koźla zapłaci 40 groszy. Na protokole napisano, że Szopowie dostaną
1200 zł. – Kilka dni później poszłam do szacującego, bo brakowało
zapisanej kwoty słownie. Powiedział mi, że się pomylili i że dostaniemy 720 zł.
Dopisał to na protokole – opowiada Anna Szopa. Pieniądze miała odebrać
u skarbnika Koła Łowieckiego Knieja w Kędzierzynie-Koźlu. Na miejscu wypłacono
jej 576 złotych.
Jan Czaczkowski, który szacował szkodę, tłumaczy,
że pomylił się na polu i dopiero skarbnik obliczył właściwą wartość
odszkodowania za zniszczone ziemniaki. – Sprawa jest prosta. Dziewięć
arów było uszkodzonych w 80 procentach. Założyliśmy, że na tym terenie z hektara
ziemi można zebrać 200 kwintali ziemniaków. Ustaliliśmy, że za kilogram
zapłacimy 40 groszy. Z obliczeń wyszło nam 576 zł – wyjaśnia. – Po prostu na polu pomyliliśmy się –
podkreśla.
Szacowanie szkód wyrządzanych przez dzikie zwierzęta
drażni i rolników, i myśliwych. – Nie przyjeżdżają w terminie. Pouczają
nas, że źle prowadzimy uprawy. Traktują nas jak naciągaczy. Dostajemy pieniądze
tylko za zniszczone plony. Nikt nie liczy godzin naszej pracy ani amortyzacji
maszyn – opowiadają rolnicy pan Gerard z Lichyni, pani Irena, panowie
Krystian i Gerard z Zalesia (nazwiska do wiadomości redakcji. Twierdzą, że
obawiają się nieprzyjemności ze strony myśliwych z Kniei).
Nie pomaga odstraszanie leśnych amatorów upraw. W Lichyni dzieci wieczorami chodzą na pola stawiać zapalone świeczki. Zwierzęta szybko przyzwyczajają się do środków zapachowych, które umieszcza się wokół pól. – Na jelenia nie ma rady. Nie boi się nawet grającego radia umieszczonego w wiadrze – mówi pan Joachim.
Swoje racje przedstawiają też myśliwi. – W tym roku mamy prawdziwy wysyp dzików, ale nie od nas zależy zmniejszenie ich liczby – przyznaje Jan Czarkowski. – Chyba splajtujemy, bo szkód jest bardzo dużo – dodaje. Przedstawiciel Kniei uważa, że rolnicy powinni bardziej pilnować swoich upraw. – Grodzić pola pastuchami, wtedy zwierzyna nie wejdzie – mówi Czarkowski.