W Europie jesteśmy liczącym się producentem tych popularnych grzybów. Wyprzedzają nas tylko Holendrzy i Francuzi. Pozostajemy natomiast w tyle, gdy chodzi o konsumpcję. Statystyczny Polak zjada rocznie ok. 1,5 kg pieczarek, gdy Niemiec, Holender, Belg lub Brytyjczyk co najmniej dwa razy tyle. Chłonność naszego rynku krajowego ocenia się na 60–70 tys. ton rocznie. Całą resztę trzeba wyeksportować. Ale mamy na nią kupców i to od dawna.
Pierwsza partia owych grzybów trafiła za granicę w 1961 r. Wysłano ją do Wiednia. Potem dostawy sukcesywnie wzrastały. Był czas, że za tonę pieczarek uzyskiwało się 3 tys. dolarów, co dawniej przeliczone na złotówki stanowiło duże pieniądze. Na początku lat 80. Polacy zaoferowali swoim kontrahentom oprócz świeżych grzybów także konserwowane, co bardzo poszerzyło możliwości zbytu. Produkcja pieczarek u nas już wtedy sięgała 100 tys. ton rocznie. Urealnienie kursu złotego względem dolara przyniosło regres trwający kilka lat. Potrzeba było czasu, żeby eksport znów osiągnął poziom ponad 40 tys. ton rocznie.
Nasze położenie jako eksportera jest dogodne. Sąsiadujemy z krajami importującymi pieczarki. Wielkim rynkiem zbytu są Niemcy. Także do Rosji udaje się nam sprzedać już ponad 10 tys. ton rocznie. Nie potrzebujemy do tej produkcji niczego sprowadzać z zagranicy. Mamy pod dostatkiem surowców do formowania podłoża. Zmniejszyło się pogłowie bydła, więc słoma czeka na zagospodarowanie. Jest dużo pomiotu kurzego z ferm drobiarskich. Są wystarczające złoża torfu i własny gips.
Polska ma wiele atutów, które trzeba wykorzystać. Najważniejszy spośród nich to stosunkowo tania siła robocza. Uprawa pieczarek jest pracochłonnym zajęciem, szczególnie sam zbiór grzybów. Jeśli owocniki są małe, w ciągu godziny udaje się zebrać 10 kg, a jeśli duże – 20 kg. Stawka godzinowa za taką pracę jest u nas 8-krotnie niższa aniżeli w Europie Zachodniej. Konkurencją dla Polaków ze względu na jeszcze niższe koszty robocizny mogliby stać się Chińczycy, ale oni grzybami świeżo zebranymi Unii Europejskiej nie zarzucą. Mają za daleko.
Kiedyś uprawa pieczarek miała charakter sezonowy. Nie prowadzono jej latem z powodu upałów. Także wiosną i jesienią były problemy z utrzymaniem odpowiedniej temperatury. Teraz dzięki klimatyzacji jest zapewniona ciągłość produkcji. Można z tej samej powierzchni uzyskać w skali roku większe zbiory. Wysoka jakość podłoża pozwoliła na uprawę pieczarek o większych kapeluszach, które w ciągu kilku dni po dokonaniu zbioru nie tracą świeżości. Popyt na pieczarki będzie rósł, bo mają one nie tylko walory smakowe. Zawierają m.in. dużo soli mineralnych, witaminy z grupy B. W menu opracowanym przez niemieckich specjalistów od żywienia znalazły się one obok tak podstawowych produktów jak mleko, kasze, owoce i warzywa.
Resort rolnictwa ocenia, że producentów tych grzybów jest dziś w Polsce ponad 3 tysiące, zaś cała branża, łącznie z handlem, daje zatrudnienie kilkunastu tysiącom osób. Przeważają mniejsze pieczarkarnie o powierzchni 300–400 m2, ale jest również kilkadziesiąt dużych powyżej 6000 m2. z pełną klimatyzacją. Z tych większych uzyskuje się tygodniowo przeciętnie 30–40 ton grzybów. Są jednak i takie, nieomal przemysłowe wytwórnie, dostarczające tygodniowo ok. 100 ton. Liczba dużych producentów rośnie, bo sieci super- i hipermarketów wymagają ciągłości zaopatrzenia. Dla nich pieczarki nie są produktem sezonowym.