Mieczysław Bartkowski, emeryt z Małego Łęcka, jest załamany. Ktoś mu wytruł pszczoły, jego życiowe hobby i źródło dochodu. Podejrzewa właściciela pobliskiego pola, byłego wiceministra rolnictwa.
Pszczelarze wciąż szacują straty. Sięgają one kilkunastu tysięcy złotych.
Właścicielami pola, gdzie rośnie rzepak, są Janina i Kazimierz Gutowscy (były
wiceminister rolnictwa). Według pszczelarzy dokonali oni oprysków w czasie,
kiedy pszczoły wylatują po nektar i pyłek. Nie dość, że zrobili to w słoneczny
dzień, to prawdopodobnie użyli do tego niewłaściwych środków ochrony roślin.
- Pole rzepaku, gdzie robili opryski znajduje się 200 metrów od mojej
pasieki. Widziałem jak robią opryski. Operatorom opryskiwacza powiedziałem, że
nie mogą robić tego w dzień. Oni stwierdzili, że nie widzieli żadnych
pszczół - mówi Mieczysław Bartkowski. - Tego samego dnia pszczoły
zaczęły masowo zdychać.
Pszczelarz poprosił właściciela pola, aby zobaczył pasiekę i martwe owady. - Ten stwierdził, że te pszczoły na jego pole nie latały - dodał Bartkowski.
- Ta odpowiedź to farsa. Wokół naszych pasiek, nie ma innych kwitnących roślin, tylko jego pola rzepaku - mówi Jan Suś, pszczelarz i rzeczoznawca chorób pszczelich.
Jan Suś przyjechał na swoją pasiekę, która mieści się 800 metrów od pola rzepaku. Zobaczył warstwy martwych owadów przed ulami, postanowił interweniować. Ocenił, że przynajmniej 20 z jego 40 uli zostało doszczętnie wytrutych.
Pobrano próbki rzepaku, ziemi i martwych owadów. Ten materiał toksykologiczny Jan Suś zawiózł do Instytutu Ochrony Roślin w Poznaniu.
- Nie mogę tego pozostawić bez echa. Moja rodzina od pokoleń hoduje pszczoły. Widząc wymierające pszczoły, serce mi się krajało - mówi pszczelarz. - Próbowałem je ratować, podawałem ciepły syrop. Ale wszystko za późno.
Hodowcy są zdziwieni podejściem Kazimierza Gutowskiego. - Pamiętam moment, kiedy Kazimierz Gutowski otwierał Ogólnopolskie Dni Pszczelarstwa. Zapewniał, że teraz będą złote lata dla pszczelarstwa, a pola będą pełne rzepaku dla produkcji biopaliw - dodaje Jan Suś.
Całą sytuacja jest również zniesmaczony Gutowski. Uważa, że opryski
przeprowadzone były zgodnie z ustawą. - Pojechałem na pole przed opryskami,
wszedłem w łan i sprawdziłem czy są pszczoły. Nie było. Gdybym chociaż zauważył
jedną nie zastosowałbym oprysków - mówi K. Gutowski.
Dziwi się, że w
tym samym dniu pryskali także jego koledzy, używając nawet silniejszych
preparatów i nic się nie wydarzyło. - Czekam na wynik badań. Jeśli będzie
wynik negatywny to oczywiście zapłacę za szkody. Przecież pszczoły pracują dla
mnie. Dzięki nim mam lepszy plon o 30 proc. Nie otruwałbym ich świadomie -
kończy Gutowski.
Opryski w Unii
Po wejściu naszego kraju do Unii
Europejskiej przepisy dotyczące oprysków znacznie się zaostrzyły. Osoby je
wykonujące muszą przejść odpowiednie szkolenia, są zobowiązane do prowadzenia
dziennika, a pochodzenie i skład środków chemicznych musi być dobrze znany.
Kara za trucie
W całej Polsce wielu pszczelarzy
pokrzywdzonych stosowaniem pestycydów wbrew obowiązującym przepisom i
nieprzestrzeganiem okresu karencji domaga się pociągania do odpowiedzialności
karnej tych, którzy powodują nieraz bardzo poważne straty w ich pasiekach, a
zarazem w ogólnonarodowej gospodarce rolnej. Pokrzywdzeni zatruciem pszczelarze
mogą zawiadomić prokuraturę i wnioskować do organów ścigania o ukaranie winnych
popełnienia przestępstwa z art. 212 Kodeksu Karnego który brzmi: Kto mienie
społeczne albo cudze mienie niszczy (umyślnie - red.), uszkadza lub czyni
niezdatnym do użytku, podlega karze pozbawienia wolności do lat 5.