Źle było miesiąc temu, teraz jest tragedia – sadownicy z coraz większym niepokojem myślą o przyszłości. Dochodów nie ma prawie żadnych, a nakłady na produkcję rosną.Wiele godzin oczekiwania na to, aby w końcu sprzedać jedną czy dwie skrzynki jabłek. Dziś na rynku hurtowym w Broniszach ruch był niewielki.
Roman Klimkowski, wieś Racibory: przyjechałem - ani klatki. Wczoraj byłem sprzedałem trochę, przedwczoraj i codziennie wjazdowe się płaci, paliwo i człowiek stoi jak ten pies pod chmurką. Deszcz cię zapada, śnieg cię zasypie i taka jest rzeczywistość sadownika. Upokorzony jak świat nie widział w tym wieku.
Wiesław Czerwiński, Worów: zakłady przetwórcze zostały sprzedane w obce ręce i tu chyba się upatruje tej całej złej sytuacji na naszym rynku, po prostu oni drenują oni narzucają ceny. Dlatego w tym roku nie ma co liczyć na zyski.
Wiesław Wolski, Pączew: teraz przychodzi cięcie, nawozy, grabienie, opryski a przeciez trzeba jeszcze nająć ludzi do tego no i nie mamy nic.
Sadownikom trudno z dnia na dzień, przestawić się na inną produkcję.
Wiesław Czerwiński, Worów: na nasze sady czekamy 3-4 lata żeby zaczęły owocować i musimy je eksploatować przez te kilka kilkanaście lat do 10-12 w zależności od odmiany od popytu. Nie jesteśmy w stanie przejść od jednej produkcji do drugiej w ciągu jednego roku.
Roman Klimkowski, wieś Racibory: bez butów będziemy chodzić jeszcze rok i koniec nie ma nawet co mówić na ten temat.
W najgorszej sytuacji są sadownicy, którzy zaciągnęli kredyty klęskowe lub na modernizację gospodarstw. Bo zyski ze sprzedaży jabłek nie wystarczają na pokrycie nawet kosztów produkcji, a co dopiero reszty zobowiązań.
8218514
1