Słodki syrop sporządzany z mąki pszennej, używany zamiast cukru z buraków do napojów bezalkoholowych np. do coca coli, to właśnie izoglukoza. Praktycznie można nią dosłodzić wszystko oprócz herbaty, no i nie nadaje się do wsypania do cukierniczki. Wielkość jej produkcji na następne lata, podobnie jak cukru, czy mleka rząd właśnie ustala z Unią. Zwykle wielkość limitów ustalana z kandydatami sięga 80% ich możliwości produkcyjnych. Nam Unia chce przyznać 16%. Może to oznaczać likwidację produkcji izoglukozy w Polsce.
Na problem ten można spojrzeć tak, że to Polska popełniła szereg błędów w negocjacjach i teraz izoglukoza będzie dla nas gorzkim problemem. Do zasadniczych błędów zaliczyć trzeba rozpoczęcie negocjacji od zbyt niskich limitów. By zyskać tyle ile chcemy, trzeba było zacząć od wyższych żądań. Krajowe spożycie Polska Federacja Producentów Żywności ocenia na 120 tys. ton izoglukozy rocznie. Dokładnie tyle może wyprodukować zakład wybudowany w 1996 roku pod Wrocławiem przez amerykańską firmę Cargill. Jest to praktycznie monopolista na naszym rynku izoglukozy i jego tajemnicą jest skąd ta precyzyjna wiedza o potrzebach rynku.
Tymczasem nasz rząd domagał się w pierwszym stanowisku negocjacyjnym tylko 20 tys. ton limitu. Unia zareagowała typowo i obcięła go do 6 tys. ton bazując na danych o produkcji z lat wcześniejszych, kiedy to w Polsce izoglukozy nie produkowano. Polska strona podwyższyła następnie żądanie do 60 tys., na co Dania w ostatnim tygodniu odpowiedziała zgodą na 20tys. ton. Teraz rząd polski obniżył limit do 40 tys. Jednak jak by na losy negocjacji nie spojrzeć, to i tak zakład pod Wrocławiem nie będzie mógł wykorzystać swoich pełnych mocy przerobowych, co z pewnością wpłynie na cenę izoglukozy.
Wysokich limitów już na pewno nie da się uzyskać, ale można jeszcze powalczyć o próg opłacalności. Fabryka może produkować na poziomie 60 tys. ton glukozę wykorzystywaną do produkcji batonów Mars, co wraz z 40 tys. limitu da produkcję na poziomie 100 tys. ton. Jeśli Unia obetnie limity, to Cargill nie zbankrutuje, tylko wywiezie do innego kraju supernowoczesne urządzenia do produkcji izoglukozy. Pracę straci około tysiąca osób, a kontrahenta jedna trzecia rolników na Dolnym Śląsku, którzy dostarczają tu pszenicę na syrop.
Ciekawe, że o tym, by walczyć o wysokie limity doskonale wiedzieli Węgrzy. Ich roczne spożycie izoglukozy wynosi 70 tys. ton. Do Unii Europejskiej wystąpili jednak o zgodę na 140 tys. ton i teraz Unia proponuje im 137 tys. Słowacja , wielokrotnie mniejsza od Polski wystąpiła o 60 tys. ton, ma dostać 37 tys. Czyżby naszym nieszczęściem było to, że naszą izoglukozę produkują Amerykanie, a słowacką i węgierską firmy z UE?
Nie bez znaczenia jest tu także głos lobby producentów buraków cukrowych. Izoglukoza jest bowiem poważnym konkurentem dla producentów cukru z buraków. Producenci soków wolą ją od cukru buraczanego, a nie kupują za granicą tylko z powodu wysokich ceł. W efekcie sam resort rolnictwa kilkakrotnie zmieniał zdanie w sprawie izoglukozy i nikogo na wszelki wypadek nie popierał. Cała bieda polega na tym, że polskie cukrownie są nieefektywne, że jest za dużo cukru i producentów buraków cukrowych. Państwo od dawna nie wie co zrobić z pracownikami tych cukrowni i z plantatorami, których dochody są znaczące w tym sektorze gospodarki. Mimo tego błędem było dopuszczenie do publicznej kłótni między producentami izoglukozy i cukru z buraków. Unii nasze wewnętrzne rozterki nie interesują, ale niskie limity to dla niej czysty zysk. Po otwarciu granic wpłynie do nas izoglukoza z UE, a przede wszystkim z Węgier, które są wyraźnie nastawione proeksportowo.