Ptak_Waw_CTR_2024
TSW_XV_2025

Czy polskie jabłka podbiją Wschód?

21 czerwca 2004

Nasze jabłka to prawdziwy cud natury. Nigdzie na świecie nie znajdziesz takich. Żadne tam chilijskie czy australijskie nie równają się z naszymi. Soczystymi, twardymi, a jednocześnie kruchymi. Tylko, co z nimi zrobić, jeśli sami nie znamy języków i nie dogadamy się z odbiorcami z zagranicy. A ogrodnicze centrale handlu zagranicznego poupadały.

Trójkąt Grójec–Góra Kalwaria–Warka to największe zagłębie sadownicze w Polsce. Produkuje się tu ponad połowę wszystkich jabłek, 1/3 truskawek i tyleż samo porzeczki czarnej i kolorowej. Zmniejszyły się areały owoców pestkowych czereśni i wiśni, ale tylko dlatego, że rolnicy nie mieli co z nimi zrobić. Nikt nie chciał kupować w ilościach hurtowych, a zatrudnienie staczy na jarmarkach i bazarach wymagało natychmiastowych nakładów finansowych – a to, żeby zapłacić sprzedającemu dniówkę, uiścić opłatę targową czy banalnie dać na benzynę, aby zawieźć owoce na targowiska. Tych pieniędzy sadownicy nie mieli. Nie mieli i nie mają, dlatego powycinali dorodne czereśnie i plenne wiśnie i ponasadzali jabłonie i grusze. Tu może zarobek będzie mniejszy, ale kupcy są pewni. Owoce nie zmarnują się.

Żałoba po porzeczkach

Tak jak dwa lata temu zmarnowały się porzeczki. Ośrodki doradztwa rolniczego i sami sołtysi chodzili po gospodarstwach i namawiali na zwiększenie upraw porzeczek, zwłaszcza czarnych. Kusili wysokimi cenami skupu i zapewniali gwarantowany odbiór. Ba – zostawiali adresy szkółek, gdzie rzekomo można nabyć sprawdzone i tanie sadzonki. Wielu złapało się na te obietnice. I co? Piękna pogoda sprawiła, że wiele odmian dojrzewało praktycznie jednocześnie. Pojawiły się kłopoty z odbiorem, a pewnego dnia punkty skupu w ogóle odmówiły przyjmowania owocu.

Porzeczka to nie jabłko czy gruszka, które mogą poleżeć – ze łzami w oczach wspomina Jan Krawiec z Woli Jasienieckiej. – Na umówiony dzień odbioru szykowaliśmy cały zbiór. Pół wsi pracowało na plantacjach, by zebrać owoce na określoną godzinę. Czekaliśmy na transport cały dzień, dzwoniłem – nikt nie odpowiadał. W ODR uspokajali, żeby się nie martwić, że na pewno przyjadą. Może jutro. Jutro nie przyjechali i pojutrze też nie. Owoce zaczęły gnić. Pięć ton porzeczki poszło w błoto! Porozdawałem po wsi, ludzie porobili sobie wino, bo na nic innego już się nie nadawała. Ale ileż można pić tego wina. Chyba tylko z rozpaczy i złości, że tyle pieniędzy zostało utopionych w tych porzeczkach.

Ukarani za grzechy

W następnym sezonie już nie było chętnych do nowych nasadzeń. Mądry rolnik po szkodzie – nikt już nie wierzył zapewnieniom doradców, że będzie boom na porzeczki, że sprzedadzą każdą ilość. Przyszedł mróz wiosenny, zmroził ponad połowę plantacji porzeczek i rzeczywiście w tamtym roku ceny skupu były bardzo wysokie i popyt zdecydowanie przewyższał podaż. Ale czy na pogodę i przymrozki, ktokolwiek ma wpływ? „Chyba tylko Pan Bóg. Widocznie musieliśmy zostać ukarani za nasze grzechy” – stara się szukać wytłumaczenia Marian Wnuk z Glimaszewa. Przymrozki ścięły prawie połowę jego porzeczek. Najbardziej szkoda tych z ogromnymi owocami i prawie bezlistnych Black King. Po tym ataku mrozu już się nie odrodziły, a były tak plenne jak żadne inne. Z jednego krzaka można było zebrać nawet ponad cztery kilogramy.

Polska czarna madonna

Czarna porzeczka to prawdziwy rarytas na europejskich stołach. Dojrzewająca w słońcu jest bardzo aromatyczna i słodka. Witamin w sobie ma tyle, że mogłaby obdzielić nimi trzy inne owoce. Tylko ma jeden wielki feler – jest nietrwała i wymaga albo natychmiastowego spożycia, albo szybkiego zamrożenia w wysokich temperaturach. – A gdzie ja mam ją zamrażać. W lodówce?! – denerwuje się Marian Wnuk. To jest specyficzny owoc. Nie można go zrywać zielonego, bo nie dojrzeje, tak jak inne owoce. Przetrzymana na krzaku szybko więdnie i traci wiele ze swoich właściwości. Zbiór czarnej porzeczki to jeden, góra dwa ściśle określone dni. Tylko tak zebrana jest w pełni wartościowa.

Rolnicy nie mają przechowalni ani chłodni. Kilka spółdzielczych chłodni zbankrutowało, podobnie jak część przejętych przez prywaciarzy. Właściwie w promieniu 50. kilometrów normalnie działają tylko cztery chłodnio-przechowalnie, ale trzeba za nie płacić tyle, że tylko nieliczni decydują się na ten krok rozpaczy. Rozpaczy, gdy nie dojedzie umówiony transport po odbiór polskiej czarnej madonny, jak o czarnej porzeczce mówią jej hodowcy.

Lipiec ratuje polskie sady

Ale to nie porzeczka, a jabłka świadczą o obrazie tutejszych sadów. Już tylko z rzadka można spotkać tradycyjne stare odmiany Jonathan, Mc Intosh czy Malinowa. Tylko wczesne odmiany nie dały się wyprzeć wszelkim nowym szczepom. I z Lipcówki żyje grójecki trójkąt sadowniczy. Po pierwsze jest to odmiana odporna na mrozy (!) i względnie odporna na choroby grzybicze. Po drugie bardzo plenna. Po trzecie i najważniejsze – dojrzewa w okresie, kiedy na rynku panuje głód jabłek. W lipcu kończą się zapasy jabłek chłodniowych i po przesycie truskawek rodacy garną się do świeżych polskich jabłek. Rolnicy nie muszą martwić się o odbiór, handlowcy i wszelkiej maści pośrednicy sami jeżdżą od gospodarstwa do gospodarstwa i kupują jabłka na pniu. Niektórzy nawet płacą gotówką. Niektórzy, bo zdarza się, że nie chcą płacić wcale.

Oszustów nie brakuje

Dwa lata temu – opowiada Krzysztof Szwajkowski, właściciel 20-hektorowego sadu z rogatek Grójca – mieliśmy tutaj takiego, co to brał całymi tirami, obiecywał za dwa, trzy dni przywieźć pieniądze, i tyle go było widać. Ode mnie wziął prawie tonę, od trzech moich sąsiadów kolejne cztery. Adres podany na fakturze i pieczątce oczywiście był fałszywy, podobnie jak numery rejestracyjne dwóch samochodów, którymi odbierali jabłka. I chyba nigdy nie odzyskalibyśmy pieniędzy, gdyby nie przypadek. Brat był w sobotę na dyskotece i przy piwie zgadał się z jednym rolnikiem z Warki, że tamtemu znakomicie schodzą jabłka. Że następnego dnia po kilka ton świeżych jabłek miał przyjechać odbiorca z ubiegłego tygodnia. Wziął całego tira i obiecał zapłacić przy kolejnym. Mieliśmy na zbyciu dwie tony jabłek, podwieźliśmy je następnego dnia do Warki, a tu 12-tonowym tirem zajeżdża ten sam oszust, który nam od kilku tygodni nie płacił. Brat zajechał mu wyjazd traktorem i dalej dzwonić po naszych chłopaków. Bandyta chciał go zmiażdżyć naczepą, ale jednemu z naszych udało się przebić opony widłami. Nawet nie wzywaliśmy policji, bo wszystkie transakcje, poza moimi, odbywały się na gębę, bez dokumentów i faktur i bandyta wykpiłby się jak nic. Kiedy zaaresztowaliśmy ciągnik z naczepą, pieniądze znalazły się w ciągu dwóch dni. Dla wszystkich. Dla mnie i moich sąsiadów również.

Jabłka nie wymagają szybkiego transportu i specjalnych chłodni. Wystarczają zwykłe murowane pomieszczenia. Dlatego prawie przy każdym gospodarstwie zamiast stodół stoją ciągi długich pawilonów. To w nich przechowuje się zbiory jabłek. Co zamożniejsi montują turbiny nawilżające, aby jabłka zbytnio nie wysychały. – Gdybyśmy mieli odpowiednie środki, w każdej wiosce można by zbudować jedną dużą chłodnię z prawdziwego zdarzenia, - gumentują rolnicy. – Sami rolnicy by je zbudowali, nie brak wśród nas i murarzy, zbrojarzy i dekarzy. Potrzebne byłyby tylko pieniądze na wyposażenie. W takiej chłodni jabłka poleżałyby i kilka miesięcy, a nie dwa, trzy, tak jak w naszych przydomowych chłodniach. Może pieniądze z Unii znajdą się na to?


POWIĄZANE

Analitycy Conab spodziewają się, że całkowite zbiory plonów w Brazylii w sezonie...

Post szacuje, że produkcja jabłek, gruszek i winogron stołowych w Chinach wzrośn...

Trwają żniwa kukurydziane. W regionach, w których rozpoczęły się najwcześniej, r...


Komentarze

Bądź na bieżąco

Zapisz się do newslettera

Każdego dnia najnowsze artykuły, ostatnie ogłoszenia, najświeższe komentarze, ostatnie posty z forum

Najpopularniejsze tematy

gospodarkapracaprzetargi
Nowy PPR (stopka)
Jestesmy w spolecznosciach:
Zgłoś uwagę