Sytuacja hodowców bydła w górach pogarsza się z roku na rok, a ustawy górskiej jak nie było, tak nie ma. Wkrótce w okolicach Wałbrzycha czy Jeleniej Góry może nie być ani jednej krowy. Niektóre mleczarnie już teraz postanowiły pozbyć się swoich dostawców.
Najtrudniejsza sytuacja jest w Górach Sowich. Hodowcy oddawali kiedyś mleko
do mleczarni Wałbrzych lub Strzegom. Obie padły, przejęła je skupująca mleko
grupa producencka, ale ta również splajtowała. Przed trzema laty mleko zaczęła
skupować odległa o 100 km Mleczarnia Strzelin. Teraz ona postanowiła wstrzymać
odbiór mleka. Po protestach hodowców zgodziła się przedłużyć termin ostatniego
odbioru do 16 lipca.
Hodowcy mieli kiedyś po 30, 50, a nawet 70
krów. Dziś zostało im zaledwie po 10. Do wielu z nich zimą nie można dojechać.
Mleczarnia, która do tej pory płaciła 64 gr. za litr, zgodziła się odbierać
letnią nadwyżkę po 32 gr. Radzą sobie ci, którzy zajęli się agroturystyką, lub
inną produkcją.
W górach koszty transportu są bardzo wysokie. Na
słabych, kamienistych glebach nie ma szans na uprawę zbóż. Na inwestycje też
nikt nie ma pieniędzy. Mleczarze nie są w stanie pomóc zdesperowanym rolnikom.
Jak mówią, do tych trudności doprowadził brak odpowiedniej interwencji, spadek
konsumpcji i eksportu.
Dochodzi do różnych absurdów. Podczas gdy
dolnośląscy mleczarze próbują zażegnać kryzys w produkcji mleka w rejonach
górskich, sam Wrocław zmuszony jest sprowadzać połowę mleka spoza
województwa.