Fikcja produktów regionalnych Polscy producenci nie korzystają z certyfikatów, jakie UE przyznaje produktom regionalnym. Ubiegają się o nie nieliczni.
W tym roku wnioski o przeprowadzenie niezbędnej do wydania certyfikatu kontroli złożyło tylko trzech baców wytwarzających oscypki. W ubiegłym roku taką kontrolę przeszło dwunastu. Faktycznie taką produkcją zajmuje się ponad sto podmiotów.
Od ponad dwóch lat serki z taką nazwą mogą produkować tylko bacowie, którzy wydadzą około tysiąca złotych na certyfikat. Uprawnienia wygasają po roku i trzeba się o nie starać na nowo. Formalnie, to gwarancja, że oscypek jest wytwarzany zgodnie z tradycyjną recepturą.
Dla baców to dodatkowe koszty, a w sytuacji, kiedy państwo nie walczy z podróbkami oscypków to się po prostu nie opłaca - wyjaśnia tvp.info Jan Janczy, szef Regionalnego Związku Hodowców Owiec i Kóz.
Jak oscypek stał się własną podróbką
Co robi reszta górali produkujących tradycyjne sery? Żeby otwarcie nie łamać prawa, sprzedają "scypki", "sery górskie", "podhalańskie" i "gazdowskie". Turyści są często wprowadzani w błąd, ale trudno nawet ten proceder nazywać podrabianiem. Tradycyjna receptura nie zawsze jest fałszowana, a owczego mleka używa się tyle ile trzeba. Oscypek nie powinien zawierać więcej niż 40 proc. mleka krowiego i można go warzyć tylko w kilku powiatach, co gwarantuje specyficznych smak.
Oczywiście gorsze jakościowo podróbki też są na rynku - produkuje się je niemal w całym kraju. Ochrona przed nimi nie będzie jednak skuteczna, gdy certyfikaty są niemal fikcja.
- Tyle lat walczyliśmy o rejestrację oscypka, a teraz ta praca jest zaprzepaszczona - martwi się Janczy.
Przypomnijmy, ile emocji było w trakcie rejestrowania oscypka jako produktu regionalnego. Podhale toczyło spór ze Słowakami, którym ostatecznie Unia zarejestrowała "ostiepoka". Od ponad dwóch lat górale mogą dostawać certyfikat - i z tego przywileju powszechnie rezygnują.
Trzeba wypromować
Oscypek to najbardziej znany z 15 polskich produktów, które do tej pory zarejestrowaliśmy. Następne czekają w kolejce. Gorzej jest z drugim znanym produktem z Podhala, czyli z bryndzą. W tym roku o kontrolę prosiło dwóch producentów.
Podobnie jest z całą resztą. Podań było w sumie 32, na pięć z piętnastu produktów. Większość dotyczyła producentów rogala świętomarcińskiego.
- Ubiegamy się o znaki, ponieważ ułatwiają walkę z podróbkami - mówi "Rzeczpospolitej" Wojciech Zdrojowy z poznańskiej spółdzielni Fawor.
Niestety, wciąż unijne oznaczenia nie mają wyraźnego wpływu na decyzje konsumentów, którzy nie rozumieją, dlaczego mieliby płacić więcej za produkt certyfikowany.
Dwa lata temu resort rolnictwa planował przeprowadzenie za 4 miliony euro kampanii reklamowej, informującej o oznaczeniach produktów regionalnych. Połowę tej kwoty miała wyłożyć Bruksela, ale uznała, że Polska zarejestrowała za mało produktów i z kampanii nic nie wyszło.
- Planowana jest kampania promocyjna, przeprowadzimy ją jednak najwcześniej w przyszłym roku - zapowiada teraz Dariusz Goszczyński z Ministerstwa Rolnictwa.
bankier.pl
8147522
1